Tak się człowiek namitręży, naharuje, urobi. W polu. No może już nie w polu, ale w swoim backyardzie (podwórko z przodu, lub tyłu domu) przemienionym na ogród. Backyard jest prosty: koniecznie nisko skoszona trawa (taki trawny manicure) i jakieś krzaki po boku, ale nie za dużo. Jeśli kwiaty to w donicach – tak, żeby nie było roboty. Najważniejszy jest równo skoszony trawnik. To jest taka brytyjska tradycja. Ten co miał i był bogaty, to nie musiał sadzić wokół domu jedzenia, i kosił ten trawnik, jako widoczny symbol dobrobytu. Takie równo skoszone trawniki były potwierdzeniem dostatku. No i potem to przefiltrowało do innych mniej zamożnych grup i obecnie nawet biedak pilnuje swojego trawnika i z przodu, i z tyłu. W mojej wiosce, gdzie diabeł mówi dobranoc, każdy z niewielu pozostałych mieszkańców ma olbrzymi traktor/kosiarkę. Skoro tylko się tam pojawię, to zaczynają swoje akry kosić, czym oczywiście doprowadzają mnie do dzikiej rozpaczy, bo ja tam jadę, żeby odpocząć od zgiełku miasta. No cóż, ale to oni są tam bardziej u siebie niż ja i mogą kosić kiedy im się rzewnie podoba. A odgłos tych kosiarek niesie się dobrze po bagnach i wraca odbity z klifu. Mój bardzo brytyjski torontoński sąsiad od początku (a to już ponad ćwierć wieku) delikatnie napominał mnie, potem robił to mniej delikatnie, a w końcu podrasował sobie kosiarkę tak, że uszy puchły od hałasu. Przy okazji, powiedział sąsiadom, że zrobił to celowo, żeby im przypomnieć o koniecznej pielęgnacji trawnika. Uff! nie tylko mnie zaliczył do tej grupy nie przycinających trawy co drugi dzień. Jako prawnik specjalizujący się w prawach miasta, z wielkim żalem poskarżył się, że miasto Toronto przygotowuje się do zakazu używania głośnych kosiarek spalinowych. Chodzi o zmniejszenie zanieczyszczenia: spalin i hałasu. I w to mi graj, bo mam taką małą cichą kosiarkę elektryczną.
Zmizerowana ciężką przedzimową pracą w ogrodzie, w którym notabene i tak nigdy nie jest skończone, i poirytowana ilością spadających liści z drzew, nie zauważyłam cudu. Moja córka zrobiła zdjęcie wychodząc rano do pracy, zatytułowała je ‘cud’ i elektronicznie wysłała do mnie. Popatrzyłam. No piękne. Kwiatek bratek na tle opadniętych jesiennych liści. Nawet ładna kompozycja. Kiedyś zajmowałam się fotografią z małymi sukcesami i pozostała mi wrażliwość fotograficzna. Podziękowałam więc córce za podzielenie się ładną fotograficzną kompozycją. Dopiero wieczorem dowiedziałam się co to jest. Otóż przez całe lato, aż do jesieni, miałam na schodach kompozycję kwiatową z miniaturowymi bratkami. Te małe brateczki są trwalsze niż ich rodzina z dużymi kwiatami. A tu widać ten brateczek rozsiał nasiona i one zakorzeniły się na prawie gołych betonowych schodkach. Nasionko w załamaniu schodów znalazło szczelinę i akurat tyle ziemi, żeby się ukorzenić i zakwitnąć. Jak ten kwiatek to zrobił? Zakwitł prawie na betonie. Tak jak my. Nas też rozwiał wiatr po świecie, często na beton. Z niczego pobudowaliśmy zagrody. Bardzo mi tym zaimponował ten brateczek. Nie spodziewałam się po nim takiej siły witalnej, więc go nie przyuważyłam. A przecież był tam już od jakiegoś czasu. Tak jak my – cichutko, niezauważenie, budujemy. Dobrze, że go nie wymiotłam. Czyż to nie cud?
MichalinkaToronto@gmail.com