Stawiamy domy i zakładamy miasta. Spajamy je szprychami autostrad i wiaduktami linii kolejowych. Wiążemy nitkami utkanymi z tysięcy połączeń lotniczych.
Gromadzimy rzeczy, nad wąwozami niepowodzeń przerzucając mosty sukcesów – i mija czasu mało-wiele, a odurzeni nienawiścią, owładnięci regułami zemsty, roztrzaskujemy, burzymy, pustoszymy i dewastujemy. Rzeczy, domy, miasta i mosty. Nie wyłączając autostrad czy lotnisk.
Niweczymy marzenia, mordujemy bliźnich, na zatracenie skazując własne dusze: “Żeby wiatr miał czym kołysać”. A ponieważ swoje konsekwencje mają idee i mają swoje konsekwencje ludzkie działania, wiatr rozwiewa kurz znad gruzowisk. Żar spopielonych krokwi wiatr przekształca w zapomnienie. Kołysze nami, światem kołysząc. Czemuż miałby czymś innym stać się, niż wiatrem, skoro wiatrem jest? “Jesteście tu tylko przejazdem…” – słyszymy, gdy łka. “Bywacie” – poprawia, a zarzuciwszy na glob ziemski sieci niepewności, szydzi z weń uwikłanych, śląc pożegnanie ostatnie z ostatnich. Z naj-, najostatniejszych. Lub raczej, co pewniejsze, żegna nas kpiną.
NACISKANIE I STRZELANIE
A propos kpin, oto kpina z ostatniej chwili. Wróć, wiadomość nie kpina. Wiadomość z ostatniej chwili teraz, kpina dwie chwile niżej. Więc.
Żaden przeciwnik nie zaatakował więc nadwiślańskiej Komendy Głównej Policji. Co za ulga. To znaczy być może zaatakował, ale prawdopodobnie nie. Co za radość. Więcej nawet niż radość, bo dowiedzieliśmy się przy okazji, że w razie pożaru, to jest gdyby siedzibę KG jednakowoż zaatakował ktokolwiek, zaraz wziąłby po łapach. Czy tam po pancerzu. Po gąsienicach. Innymi słowami: fanga w nos potencjalnego wroga, myślę o eksplozji pocisku wystrzelonego z granatnika przeciwpancernego, załatwiłaby sprawę raz, zaraz, natychmiast, a do tego dobrze. Żal, że ćwiczebne odpalenie spowodowało tyle szkód. Bo to i pomieszczenia zdemolowało, dwa czy nawet trzy, i stropy zawaliło. Dwa, czy nawet trzy. Tymczasem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji informuje w komunikacie o eksplozji, uwaga: jednego z prezentów, które: “Komendant otrzymał podczas swojej roboczej wizyty na Ukrainie (…)”. Wychodzi na to, że naczelny policjant RP przywiózł z Ukrainy darowane mu nie wiadomo co, to nie wiadomo co wniósł do gabinetu, a tam nie wiadomo jak wydarzyło się niespodziewane łubudu nie wiadomo czego. Nic dziwnego, że oficjalnie zaprezentowanej wersji wydarzeń mało kto daje wiarę. Generał Waldemar Skrzypczak wręcz wzrusza ramionami, dziennikowi “Rzeczpospolita” wyznając: “Granatnik przeciwpancerny to broń wojenna, w jakim celu ukraiński policjant miałby go dawać szefowi polskiej policji? To bez sensu. Poza tym granatu bojowego nie wolno wnosić do żadnego budynku, jego miejsce jest w magazynie amunicji. Jak mógł to zrobić wyszkolony generał policji?”.
A to z kolei inna opinia, tym razem anonimowa: “Ktoś musi włożyć pocisk do rury, nacisnąć spust i wystrzelić. To, że zniszczona została podłoga w pokoju przy gabinecie szefa KGP, wskazuje na to, że w to miejsce wycelowano. Gdyby coś teoretycznie samo wybuchło, to siła eksplozji zniszczyłaby pokój, a nie podłogę”.
LUDZI WIELE
No cóż. Jak tam było, tak było, skoro się wydarzyło. Ja powiem swoje, proszę bardzo: panowie (ewentualnie panie, ewentualnie panie oraz panowie), granatnik przeciwpancerny nie służy do okładania się po końcówkach górnych. Czy tam po odwłokach. I nie po sempiternach. Granatnik przeciwpancerny w ogóle nie służy do okładania się po czymkolwiek. Do przytuleń też nie. Proszę tego więcej nie robić, bo znowu coś grzmotnie. Przecież nie było tak, że komuś się wziął i palec omsknął, bo zbyt szybko rozpakowywał, powiedzmy: ów prezent? Komendantowi głównemu się omskło, palco powiedzmy, niech szybko do siebie wraca? Bo kiedy to mówię, obrażonego komendanta głównego, przepraszam: poobrażanego komendanta głównego, bo szczęściem doznał tylko lekkich obrażeń i dni parę obserwowali go w szpitalu. Aż wyrywa się z człowieka pytanie: zapewne na wszelki wypadek go obserwowali, aby nie doznał cięższych?
Znowu ironizuję, przepraszam. Nie twierdzę zresztą, że udanie, wszelako sarkazm czerpiąc z głębokiego przekonania, iż czegokolwiek dowiemy się w tej sprawie, de facto nie dowiemy się niczego. Choć krwi, zdaje się, wiele przy tej okazji nie popłynęło.
Dość za to mamy krwi na Ukrainie. Na Ukrainie najlepiej widać, a widać to zwłaszcza po działaniach Rosji, że pokój to tylko chwilowy oddech dla maszyn, konieczny w procesie budowy najnowszej partii śmiercionośnych rakiet. Bo wyczerpują się zapasy. Czołgi też trzeba tankować i uzbrajać w pociski. No jak inaczej. Tylko ludzi w Rosji “mnogo”, ludźmi Kreml przejmować się nie musi. Co innego Ukraina.
Nigdzie prędzej niż na dzisiejszej Ukrainie nie zrozumiemy, że ludzka egzystencja składa się z udręczeń, przetykanych pauzami ulotnymi jak okamgnienie. Niekiedy przybierającymi formę szczelin tworzonych siłami natury, czasami luk wyrąbywanych wysiłkiem całej wspólnoty, innym razem krótkich antraktów, sygnalizujących przerwę w spektaklu. Zwykle przedsiębraną w celu zmian aranżacji. Tak czy owak warto pamiętać: każdy nasz tryumf wieńczy porażka. Dowolne ludzkie zwycięstwo rozpadnie się, znikając bez śladu niczym garść siana podarowana ognisku. Jak płatki śniegu zniknie, padające w stos płonących bierwion.
PRZECIW ŚWIATU
Cóż czynić, by powyższe dostrzec, zrozumieć, zaakceptować – i działać, mimo rozpanoszonego zła, działać dla dobra? Należy otóż, w tym celu i wpierw, dobrać właściwą miarę (nic prostszego pod słońcem w kulturze łacińskiej), po czym przyłożyć we właściwe miejsce (nic trudniejszego w świecie całym).
Oczywiście nie wynika z powyższego, że nie należy się starać. Czy tam, że powinniśmy stronić od działania. Powiedzmy: od kolekcjonowania zwycięstw. Powyższą kwestię celnie objaśnił Henryk Elzenberg: “Powołaniem człowieka jest budować świat przeciw światu”. Dlaczego tak? Dlatego, że: “Są na tym świecie bandyci i są święci. Ale nawet święci obracają się w ramach, które wyznaczają im bandyci”.
Dobrze powiedziane. Boć chociaż zło ponownie rozpościera nad światem pelerynę bezwzględności, recepta wszelako istnieje i istnieje lekarstwo: wskroś hektarów ignorancji kroczmy hardo, mimo pewności finału szydząc z bliźnich rozglądających się za skrótem. Drwiąc z zapatrzonych w efemeryczne idee, ideały czy mody. Traktując cokolwiek nas spotyka, jak życie traktował Lermontow. Ten jako pierwszy odkrył, czym życie jest, powiadając, iż jest to tylko żart, pusty i głupi. Żart zbyt okrutny i zbyt niepoważny, uzupełnijmy, żeby traktować go poważnie. Stąd (co prawda jedynie u co światlejszych umysłów) tendencja przerabiania niepoważnego i okrutnego w złośliwe lecz poważne. Tendencja ocalająca dusze ludzkie przed zmarnowaniem.
I tu Henryk Elzenberg raz jeszcze: “Rzeczywistość – tę część raczej brudną – powinniśmy znać, gdyż nie godzi się żyć złudzeniami. Ale wpatrywać się w nią również nie powinniśmy zanadto. Ze zła i brzydoty cóż ostatecznie innego niż zło i brzydota może udzielić się nam samym?” – pyta nas, retorycznie, Elzenberg. Tarczą stają się wówczas drwina, ironia, uszczypliwość. Często celne szyderstwo, połączone z uzasadnioną arogancją – byle nie przesadzić. Byle ze świadomością, że znaleźliśmy się tu zaledwie przejazdem. I utrwalając w sobie, że jedynie człowiek rozsądny i przyzwoity, ocaliwszy przyzwoitość i rozsądek, potrafi oddzielić światło od ciemności. Że jakikolwiek paragraf jakiegokolwiek kodeksu, zakazać mu tego nie może.
MĄDROŚĆ FUNDAMENTU
Człowiek rozsądny wie, jak prawidłowo zdefiniować przyzwoitość, a kiedy w ferworze codzienności zapomni jak, wie, jak do zapomnianego powrócić – to znaczy wie również doskonale, na czym we współczesnym świecie polega odpowiedzialność. Człowiek przyzwoity rozpoznaje przed sobą prawdę i kłamstwo, dzień i noc, nikczemność i wiarygodność. Wreszcie, choć człowiek przyzwoity ma także wątpliwości, przecież nie spiętrza ich w stos jałowych absurdów, lecz zapędza do rogu, a tam starannie patroszy. Poproszę więcej światła, kamery start, przed nami transmisja na żywo.
Prawda powinna wyzwalać. Powinna, chociaż ów mechanizm działa wyłącznie wśród ludzi, którym nie ukradziono zdolności oddzielania nocy od dnia. Mroczną stronę rzeczywistości prawda przeraża i piecze, i drażni, i ćmi, i kąsa, i świerzbi, i tak być musi, a gdy tak jest, jest dobrze. Bo jak mówią: nie przyprawą kuchenną jest sól ziemi, ani światło od tego, by pod korcem stało. Dobry Bóg prawdę nam ofiarował w tym celu, byśmy ludzkie sumienia nią szturchali, dźgali i batożyli, i chłostali, i grzmocili w nie z całą mocą, byśmy nad sumieniami ludzkimi pastwili się, łomotali do nich, bili się o nie – i tak dalej, i tak dalej. Bo tylko w ludzkie sumienia prawdą świecąc z bliska, tym skrzywionym możemy próbować rekonstruować zgruchotane charaktery, prostować przygięte do ziemi kręgosłupy, morale ich windować ku światłu, wiarę w duszach i umysłach zaszczepiać, i krzepić, i podtrzymywać w nich płomień nadziei. Do idealnego świata tym sposobem nie dojdziemy, rewalidacja człowieków upadłych to nie bułka z masłem, ale iść trzeba. Tą drogą. Powinniśmy nią iść, tę drogę nam albowiem przeznaczono. Jedna z łacińskich paremii głosi: “Beate vivere est honeste vivere”. Żyć szczęśliwie, to znaczy żyć uczciwie. Kwintesencja solidnego fundamentu dla budowy, odbudowy i rozbudowy tożsamości wspólnoty i tworzących wspólnotę jednostek – z epoki przed Chrystusem. Co po Chrystusie niejeden zrozumiał, nawet jeśli niewielu dzięki temu zmądrzało.
W DRODZE
Żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku po Chrystusie rzymski prawnik Ulpian Domicjusz ów fundament wzmocnił, dopowiadając: “Honeste vivere, alterum non leadere, suum cuique tribuere”. Co znaczy: żyć uczciwie, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać. Dziś rodzimy się więc w cieniu Krzyża, w cieniu Krzyża żyjemy i umieramy w Jego cieniu. Na czym zasadza się ludzkiego życia sztuka, wyrażana frazą: rodzić się szczęśliwie, żyć przyzwoicie, umierać mądrze. Zatem?
“Pójdźmy wszyscy do Stajenki, do Jezusa i Panienki”. Co Bóg nam przeznaczył, przetrwamy z imieniem Bożego Syna na ustach, w sercach hołubiąc nadzieję, a jej pewność kształtując dzięki umysłom. Tylko spójrzmy: Chrystus znowu rodzi się nam, kolejny raz pokój oferując światu. Cuda istnieją, my zaś jeden z takich cudów będziemy mogli obserwować, a lada dzień nawet dotknąć – oby i On dotknął nas. Niech Boże Dziecina stanie się naszym drogowskazem. Naszą latarnią morską. Znakiem. One donikąd nie zmierzają, za to potrafią wskazać błądzącym właściwy azymut. Właściwy umożliwia dotarcie do prawdy, niewłaściwy wyprowadza na aksjologiczne manowce, w bagno anomii. Bagno zaś, jak wiadomo, wciąga. Niestety z innym skutkiem niż dobra książka.
Pokój zatem, wszystkim ludziom dobrej woli. I na bok z całą resztą. I szczęśliwego, spokojnego roku 2023. Oby nie okazał się gorszy, nawet gdyby odważył się okazać właśnie takim. Nota bene, ostatnim zdaniem proszę się nie przejmować. W każdym razie nie za bardzo. To jedynie figura stylistyczna. Charakterystyczna dla niżej podpisanego maniera, przyznaję dość uciążliwa w odbiorze. Biorąca się stąd, że wszystkie Ligęzy to fajne pesymisty są.
To może raz jeszcze: rodzinnych, spokojnych Świąt Bożego Narodzenia i Do Siego Roku.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl