Z mobilizacją 200 tys. rezerwistów było jak z żartem o Radiu Erewań i rozdawanych na Placu Czerwonym autach. Finalnie nic się nie zgadzało.
Narodowe Siły Rezerwowe? Przeszkoleni poborowi szybko się starzeli, nowych chętnych do rezerw brakowało, a ćwiczenia odbywały się rzadko.
Pasywną rezerwę, na którą składa się przecież większość mężczyzn w Polsce, trudno rozpatrywać dzisiaj jako realną siłę.
Należy pamiętać, że pomimo posiadania armii zawodowej, w sytuacji zagrożenia konfliktem zbrojnym musiałoby dojść do masowego poboru.
Doświadczenia ukraińskie pokazują jak po pierwszych stratach zaprocentowało posiadanie znacznej liczby wyszkolonych rezerwistów.
Czy w ostatnich miesiącach przed wyborami PiS wyśle Polaków do wojska? Pomimo medialnego szumu, odpowiedź brzmi – nie. Cała historia i zamieszanie wywołane pogłoskami o masowych powołaniach na ćwiczenia wojskowe to jednak idealny pretekst by porozmawiać o tym czym są rezerwy Wojska Polskiego, czy pobór może mieć sens oraz jak na podobne pytania odpowiada się gdzie indziej w Europie. Jak pokazuje przykład ostatnich dni, w Polsce brakuje nam wiedzy, odpowiedzi i rozmowy na powyższe zagadnienia.
Rezerwy i poborowi – zapomniany problem?
Obowiązkowa służba wojskowa, słynna „zeta” obowiązywała w Polsce przez dekady, aż do 2009 roku. Jej zawieszenie oznaczało dla wojska szereg zmian, które miały na celu profesjonalizację Sił Zbrojnych oraz poniekąd również odciążenie budżetu. Armia odtąd musiała bazować na żołnierzach zawodowych, rezerwy zaś miały istnieć przede wszystkim w ramach Narodowych Sił Rezerwowych (NSR). Nie zmieniało to jednak konstytucyjnego obowiązku obrony ojczyzny przez każdego obywatela (art. 85).
Z czasem okazało się, że NSR nie spełnia pokładanych w nim nadziei, a dostępni przeszkoleni poborowi szybko się starzeją. Nowych chętnych do rezerw było niewielu, ćwiczenia odbywały się rzadko i nie brakowało doniesień o ich kiepskiej jakości. Utworzone w 2017 roku Wojska Obrony Terytorialnej, które otrzymały spore środki i wsparcie polityczne, wypełniły istotną lukę w systemie obrony narodowej, lecz jednocześnie wchłonęły potencjalnych chętnych do służby w NSR.
Uzasadnione były obawy czy armia w razie konfliktu posiada zdolność do uzupełniania strat. Szef Sztabu Generalnego chciał powiedzieć „sprawdzam”, planując szereg ćwiczeń dla rezerw w 2020 roku. Pandemia jednak sprawiła, że z wielkich planów nic nie wyszło. Dyskusja o rezerwach i poborze wróciła rok później.
Nie wynikało to jednak z zatroskania o stan systemu rezerw Sił Zbrojnych, ale z medialnie hucznych zapowiedzi szefa MON i Jarosława Kaczyńskiego o budowie 300-tysięcznej armii. Fakt, że Siły Zbrojne nie rozrastają się dostatecznie szybko, aby osiągnąć takie rozmiary, prowokował dyskusje o poborze w niektórych kręgach.
Rezerwy. Na czym tak w ogóle stoimy?
Każdy obywatel ma obowiązek bronić ojczyny. To oznacza, że każdy musi mieć uregulowany stosunek do służby wojskowej. Dlatego w Polsce mężczyzna, który w danym roku kalendarzowym kończy 19 lat, musi stawić się przed komisją, która oceni jego przydatność do pełnienia służby wojskowej i nada odpowiednią kategorię – A, B, D lub E. Obowiązek „ustosunkowania się” wygasa dopiero po ukończeniu 60. roku życia, a kobiety mogą się temu procesowi poddać, jeśli wyrażą taką chęć.
Co dzieje się później? Otóż wszystkich dorosłych obywateli z uregulowanym stosunkiem do służby możemy podzielić na dwie grupy: pełniących czynną służbę wojskową (przede wszystkim żołnierze zawodowi) oraz tych, którzy należą do rezerw. Pierwsza z nich nie budzi większych wątpliwości, ale ta druga znajduje się obecnie w centrum zainteresowania mediów.
Rezerwa dzieli się na aktywną i pasywną. W uproszczeniu, do pasywnej należą ci, którzy mają przyznaną kategorię wojskową, ale nigdy nie składali przysięgi, a także byli żołnierze, którzy nie są zainteresowani powrotem do służby. Do tej grupy zalicza się zatem zdecydowana większość osób z uregulowanym stosunkiem do służby wojskowej.
Aktywną rezerwę tworzyć zaś będą tylko chętni, którzy złożyli kiedyś przysięgę wojskową, ale nie pełnią czynnej służby wojskowej. Powyższe rozróżnienie wprowadziła tegoroczna Ustawa o obronie Ojczyzny (art. 129-131), ale sama zasada działania istnieje już od 2009 roku (np. art. 58-59a ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej).
Co to oznacza dla nas? Ni mniej, ni więcej, że duża część z nas może być powołana do wypełniania swoich obowiązków, nawet jeśli przez lata na co dzień nie byliśmy tego w pełni świadomi. Czy to jednak oznacza, że w czasie pokoju każdy obywatel może dostać powołanie do wojska? Nie, istnieją limity, które określają na każdy rok kalendarzowy rozporządzenia
To właśnie propozycja aktu określającego takie limity sprowokowała w ostatnich dniach fale medialnych komentarzy. Szef MON zawarł bowiem w tej propozycji bardzo wysoką maksymalną liczbę powołań do odbycia ćwiczeń wojskowych – aż 200 tys. Komunikat kończy się jednak znamiennym zdaniem: „Wartości stanowią górny, nieprzekraczalny limit i nie oznaczają bezwzględnej realizacji przedłożonych propozycji”.
Domysły, że aż 200 tys. Polaków przejdzie ćwiczenia, zostały zdementowane w komunikacie Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji, które w odpowiedzi na medialną falę doniesień zorganizowało 8 grudnia prasowy briefing. Z niego mogliśmy się dowiedzieć, że tylko niewielka liczba osób znajdujących się w pasywnej rezerwie otrzyma powołanie do stawienia się w odpowiednim Centrum Rekrutacji. Dokładniej, padła tu liczba około 3 tys. osób.
Tym wybranym osobom o wykształceniu przydatnym dla wojska (personel medyczny, informatycy, prawnicy etc.) zostaną uaktualnione dane oraz otrzymają propozycję (a więc nie ma mowy o przymusie) odbycia dwudniowego szkolenia, polegającego na zapoznaniu z jednostką oraz nadaniu przydziału mobilizacyjnego.
Wojnę wygrywa rezerwa
Racjonalną podstawą dla rozpoczęcia dyskusji o formach obowiązkowej służby wojskowej jest konstatacja, iż prowadzenie działań wojennych jest niemożliwe bez odpowiednio przygotowanych zasobów ludzkich, zaś naruszenie bezpieczeństwa w naszym regionie wymusza wdrożenie działań mających na celu poprawę obecnego stanu rzeczy.
W ciągu ostatnich dekad zaniedbano szeroko rozumiane zdolności mobilizacyjne, przy czym pamiętać należy, że pomimo posiadania armii zawodowej, w sytuacji zagrożenia konfliktem zbrojnym musiałoby dojść do masowego poboru, aby umożliwić funkcjonowanie jednostek wojskowych ukompletowanych jedynie częściowo w czasie pokoju.
Nie tylko widmo wojny, lecz sam rozmach planu rozbudowy Wojska Polskiego skłania do weryfikacji stanu rezerwy. Jeśli pomysł zwiększenia armii z nieco ponad 100 do aż 300 tys. żołnierzy chce się traktować poważnie, należy mieć świadomość, że proporcjonalnie wzrośnie zapotrzebowanie na rezerwistów, którzy potencjalnie będą uzupełniać straty, aby tak liczna armia nie była przeznaczona do jednorazowego użytku.
Z doświadczeń ukraińskich można dowiedzieć się, że po poniesieniu pierwszych poważnych strat w wojnie obronnej wysoko zaprocentowało posiadanie znacznej liczby wyszkolonych rezerwistów. Dla kontrastu wypada przypomnieć, jak fatalnie walczy naprędce zmobilizowany żołnierz rosyjski, a także jak kuriozalne problemy generuje chaotyczny werbunek w Rosji.
Aby ocenić skuteczność wprowadzonych zmian, należy ustalić, w jakim stopniu mogą one rzeczywiście odpowiedzieć na potrzeby armii. Pasywną rezerwę, na którą składa się przecież większość mężczyzn w Polsce, trudno rozpatrywać jako realną siłę, ponieważ wyszkolenie całości tej zróżnicowanej pod względem m.in. wieku, sytuacji życiowej, wykształcenia i zainteresowania służbą grupy w trybie powołań przewidzianych przez ustawę przekracza możliwości jednostek wojskowych, jak i samych obywateli.
Tworzą oni raczej swoisty rezerwuar ludzki, na którym opierają się inne rozwiązania. Efektywność aktywnej rezerwy może zostać podważona przez jej dobrowolność, która jednocześnie niweluje masowość. Swoje miejsce w dyskusji mają także postulaty maksymalnej profesjonalizacji armii i reorganizacji jednostek celem podniesienia ich gotowości, lecz choć niosą wiele pozytywnych skutków, nie zapewnią przyrostu rezerw.
Gdy przyjdzie list i bilet z pieczątkami armii
Czy rozwiązaniem problemu jest wprowadzenie obowiązkowej służby wojskowej? Liczne grono popiera, aby dany rocznik młodzieży rokrocznie szedł do wojska. Ten system funkcjonuje w kilku krajach europejskich. Jako przykład najczęściej podaje się państwa skandynawskie, gdzie obowiązkowa służba wojskowa trwa od kilku do kilkunastu miesięcy, przy czym w Danii, Norwegii i Szwecji szkoli się stosunkowo niewielu żołnierzy, głównie ochotników.
Większość mężczyzn powołuje się w Finlandii, która cieszy się bogatą tradycją wojskową i z pewnością nie cieszy się z posiadania ok. 1300 km granicy z Rosją. W dwóch bogatych państwach nienależących do NATO, czyli Szwajcarii i Austrii, wszyscy zdolni mężczyźni przechodzą ok. półroczne szkolenie. Dla państw bałtyckich, bliskość Rosji z pewnością jest czynnikiem motywującym do wdrażania zasadniczej służby wojskowej, gdyż istnieje ona na Litwie, w Estonii i od przyszłego roku też w Łotwie. Poza tym, poborowych powołuje się jeszcze w Grecji i na Cyprze.
Pamiętać należy, iż sens utrzymywania obowiązkowej służby wojskowej zależy od wielu czynników. Na Zachodzie poziom odczuwanego zagrożenia jest zbyt niski, aby ludność domagała się takich posunięć, natomiast za wysoki jest ekonomiczny i społeczny koszt powoływania młodych mężczyzn do wojska. Jest to sytuacja dobrze rozumiana w Polsce: ze względu przede wszystkim na niełatwą sytuację gospodarczą i nadal żywe wspomnienia rozmaitych patologii z „zety”, przywrócenie poboru byłoby decyzją niekorzystną politycznie.
Nieco inne spojrzenie panuje w państwach, w których służba wojskowa jest rozumiana jako społeczna praca na rzecz wspólnego dobra. W obrębie polskiej dyskusji na ten temat przeważnie następuje zderzenie rozmaitych, nierzadko przeciwstawnych sobie światopoglądów, których punktem wspólnym jest erozja postawy obywatelskiej i niechęć do ponoszenia odpowiedzialności za własne państwo, z którym identyfikacja jest z różnych przyczyn utracona.
Zmiana definicji i powołanie pewnej liczby osób w roku nie rozwiązuje ogólnego problemu. Dopuszczając ewentualność ustanowienia obowiązku w przyszłości, należałoby dążyć do stworzenia uczciwego systemu, w którym osoby o odpowiedniej kondycji i motywacji, w możliwie młodym (np. maturalnym) wieku odbywają krótkie przeszkolenie wojskowe nakierowane na zdobycie wiedzy i umiejętności, a następnie biorą udział w ćwiczeniach rotacyjnych. Część dobrych wzorców można zaczerpnąć z zagranicy i ze sprawnie funkcjonujących Wojsk Obrony Terytorialnej.
Naturalnie, konieczność skoszarowania, kolidowanie z obraną ścieżką kariery czy osobistymi przekonaniami są odstraszające, dlatego taka służba winna być obiektywnie zachęcająca i powiązana z prawdziwymi benefitami. Jest to pewien sposób, aby zapewnić armii rezerwy, jednakże w odniesieniu do obecnego kształtu Wojska Polskiego byłaby to niemalże rewolucja, wymagająca rzetelnych przygotowań. Być może obecne zmiany stanowią probierz nastrojów społecznych przed wykonaniem dalej idących kroków, jednak uwzględniwszy opisane uwarunkowania, obowiązkowe formy służby wojskowej należy raczej postrzegać jako ostateczność.
za Klub Jagielloński