Polityka w krajach Zachodu (ale i nie tylko w nich) robiona jest jedną ręką i pewne pomysły również te ustawodawcze pojawiają się w sposób dziwnie zsynchronizowany po obu stronach Atlantyku. Podczas konwencji rządzącej w Kanadzie Partii Liberalnej padła rezolucja, aby umożliwić funkcjonowanie tylko tym portalom informacyjnym, które mogą podać źródła, publikują „prawdziwe informacje” czy też „powołują się na fakty”. Na razie nie zostało to przyjęte, nawet premier Trudeau uznał, że może  nie byłoby to właściwe, ale balon próbny został wypuszczony i pomysł zaistniał.

        Podobny pomysł pojawił się kilka dni później w Polsce kiedy tamtejszy szef Krajowej Rady radiofonii i telewizji Maciej Świrski powiedział w wywiadzie że oczywiście państwo zamierza bronić wolności słowa i będzie to robiło poprzez eliminowanie kłamstw z Internetu. Jego zdaniem wolność słowa dotyczy opinii, dlatego nie można godzić się z publikowaniem fake-news, bo tu nie ma nic do gadania.

        Problem w tych pomysłach jest taki że zawsze zachodzi pytanie kto będzie decydował o tym, które fakty są prawdziwe. Przedszkolna wręcz analiza jakichkolwiek doniesień pokazuje że bardzo wiele z nich dotyczy rzeczy nie potwierdzanych przez rządowe agencje, domniemywanych, ujawnianych przez anonimowe źródła, a wszystko to stanowi znaczącą część debaty publicznej.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Gdybyśmy mogli publikować tylko “zatwierdzone fakty“ to w zasadzie wystarczałoby coś na kształt Trybuny Ludu czy sowieckiej Prawdy. Jak pokazuje doświadczenie polityki sanitarnej podczas niedawnej pandemii, większość fake-newsów okazała się prawdziwa.

        Ten zamach na wolność słowa pod hasłem obrony wolności słowa był prowadzony dokładnie w ten sam sposób, przy podobnej argumentacji przez wszystkie systemy totalitarne. Ograniczanie debaty publicznej narastające w dzisiejszych czasach z roku na rok świadczy o tym, że w total możemy wkraczać powoli, bez wielkich wystrzałów Aurory i ataków na Pałac Zimowy. Na dodatek dzieje się to w sposób ponadnarodowy i to jest w tym najgorsze że można mieć bardzo duże podejrzenia co do suwerenności poszczególnych państw i możliwości naszego nań oddziaływania to tak w komentarzu do tych wszystkich listów i petycji, zazwyczaj „pisanych na Berdyczów”. W większości wypadków są to działania pozorowane.

        Niepozorowane, i bardzo skuteczne jest natomiast to, co robi Ordo Iuris.

        Gościliśmy niedawno tutaj w Toronto mecenasa Jerzego Kwaśniewskiego, tytana walki w obronie wolności i praw obywatelskich. Co ciekawe, nawet nazwa fundacji znajduje się na indeksie i kiedy tylko pojawiła się w tytule mojej relacji wideo na YouTubie otrzymałem informację że film narusza standardy społecznościowe. Widać, że jeśli działa się skutecznie to jest się atakowanym. Dawne powiedzenie mówiło „pokaż mi swoich wrogów powiem ci ile znaczysz”.

        Podczas spotkania, którego zapis zaczynamy publikować w dzisiejszym numerze rozmawialiśmy między innymi o asymetrii działań, bo jeśli polskie władze rzeczywiście chcą bronić tradycyjnych wartości, to powinny być bardziej asertywne, a przede wszystkim nie powinny dopuszczać do ingerencji zewnętrznej w polską debatę publiczną, tak jak to ma miejsce dzisiaj, kiedy cała wataha państw finansuje w Polsce promowanie dżenderyzmu i innych jaskółek postępu, próbując zmienić to, jak żyją Polacy.

        Byłoby rzeczą bardzo pożądaną by Warszawa, może na początek całkiem symbolicznie, zaczęła finansować, na przykład, organizacje obrony życia i rodziny w takich państwach, jak Kanada, RFN czy Norwegia. Bo albo tego sobie w ogóle nie robimy, albo robimy “z wzajemnością”.

        Spotkanie z mecenasem Kwaśniewskim było bardzo pouczające i zapraszam do lektury na łamach Gońca;  dopóki jeszcze można, dopóki te wszystkie furtki nie zostały domknięte, kształćmy się i poszerzajmy własne horyzonty, a przede wszystkim przekazujemy tę wiedzę dzieciom, wnukom i sąsiadom.

Andrzej Kumor