Opowiem wam zabawną historię. Bardzo polonijną, bardzo uwidaczniającą nasze problemy (a jest nas 20 milionów mieszkających poza Polską), a przy okazji bardzo zabawną. Jak z kabaretu Pietrzaka – mojego ulubionego. Dawno go w Toronto nie było, a z chęcią bym ponownie usłyszała i zobaczyła jego czyste jak krynica myśli narodowe, niezwykle spostrzegawczą ocenę sytuacji politycznej – nie tylko w Polsce, ale przy tym wszystkim podane tak, że boki można zrywać.

        Każda osoba, która próbowała nauczyć swoje dziecko języka ojczystego, kiedy to dziecko jest otoczone wieloma innymi językami, nie tylko tymi oficjalnymi w Kanadzie, czyli francuskim i angielskim – rozumie mój ból porażki. Nawet jak te dzieci zostaną nauczone, to w taki dziwny sposób, że w Polsce wszyscy je rozpoznają, a polska rodzina krytykuje nas, żeśmy dzieci polskiego nie nauczyli.  Zresztą one same wolą mówić w dziwny sposób, taki jak w szkole polskiej, albo w harcerstwie. Moja młodsza latorośl dawała sobie radę z polskim, a także z wymową i ortografią, aż nie poszła do drużyny harcerskiej, która stała się jej wyrocznią – także w polskim. No i zaczęła mówić ‘szniek’ zamiast śnieg. Na nic zdały się moje poprawki, bo przecież wszyscy w drużynie mówili spadł ‘szniek’, więc co ja matka etniczna emigrantka  mam za autorytet żeby ją poprawiać? Skoro wszystkie ‘scheeschkie’ tak mówiły. Te ‘scheeschkie’ to były ważne szyszki w hierarchii harcerskiej. No i co masz zrobić?

        Mój znajomy z piątką dzieci, poddał się po drugim.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        – Niech mówią jak chcą – powiedział, i przeszedł do half na pół, czyli trochę po polsku, trochę po angielsku. Tak – to dzieci uczyły go angielskiego.

        Zresztą sama byłam ofiarą tego, bo uczyłam się słownictwa angielskiego z książeczek moich dzieci. Była tam ilustracja pięknego dmuchawca z podpisem dandelion. Tylko powiedzcie to po polsku d-a-n-d-e-l-i-o-n, z typowym polskim akcentem na przedostatnią sylabę, a nikt, ale to nikt za nic was nie zrozumie, bo to się wymawia ‘dendylaion’  z podwójnym akcentem na pierwszą sylabę i na przedostatniej. No po prostu kota można dostać.

        Piekłam ciasto z rabarbarem na kotydżu (kotydż to też nowe polonijne słowo oznaczające daczę, choć już się powoli przyjmuje jako kotycz, nawet w słownikach) i poprosiłam córkę, żeby mi podała kopiastą łyżkę mąki ziemniaczanej. I czekam, i czekam, i czekam.  A ona łazi po kuchni i kręci się. Zagląda tu i tam. No nic, czekam dalej. W końcu pyta:

        – Mamo nie mogę znaleźć tej kopiastej łyżki, jak ona wygląda?

        Biedne dziecko szukało łyżki o wyglądzie kopiastym, bo nie wiedziało, co to znaczy kopiasta łyżka. To było proste: zademonstrowałam łyżkę płaską, a potem łyżkę kopiastą, jeszcze dorzuciłam wariant z łyżeczką płaską i łyżeczką kopiastą. Ile jej z tego zostanie? Tym bardziej, że nie często potrzebna jest mi kopiasta łyżka czegokolwiek, a jej jeszcze rzadziej.

        Wiadomo, że po to aby coś zatrzymać w pamięci trzeba to wielokrotnie powtórzyć. Powtarzanie i używanie są w zapamiętywaniu kluczowe. Średnio 8-20 razy i najlepiej sytuacyjnie.  To długa i żmudna droga. Tylko dla wytrwałych, tylko dla chcących i tylko dla miłujących język ojczysty. I jak tu utrzymać pogodę ducha?

MichalinkaToronto@gmail.com

Toronto, 6 czerwca, 2023