Organizacja referendum w sprawie mechanizmu relokacji to potwierdzenie tezy, że dla PiS-u polityka europejska jest funkcją polityki krajowej

Zdaje się, że rząd jest pogodzony z faktem, że nie będzie skuteczny na forum unijnym, dlatego skoncentrował się na korzyściach wewnętrznych.

Referendum w sprawie akceptacji nowej procedury azylowej w UE nie jest dobrym pomysłem. Nawet ewentualne wyrażenie zgody przez Polaków nie wpłynie na końcową decyzję, ponieważ unijne instytucje nie są zobligowane do respektowania wyników krajowych referendów. W efekcie wyrażona w referendum wola polityczna nie zostanie zrealizowana. Co więcej, prawdopodobny wynik takiego referendum skonfrontowany z wejściem w życie unijnych przepisów będzie rodził zdezorientowanie i niepotrzebną antyunijną emocję.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Uderzenie w ideę referendum

Przeprowadzenie referendum w sprawie, która nie rodzi skutków politycznych, negatywnie wpłynie także na samą instytucję referendów. W Polsce to narzędzie demokracji bezpośredniej jest używane niezwykle rzadko, a dalsza deprecjacja jego znaczenia to dalsze obniżanie standardów polskiej demokracji.

Oczywiście, będąc sprawiedliwym, trzeba przypomnieć, że to nie PiS zaczął deprecjonować znaczenie referendum i wykorzystywać je w kampanii. Chcąc ratować swoje szanse na reelekcje, Bronisław Komorowski w 2015 r. zainicjował referendum, które kosztowało budżet państwa ponad 70 mln zł, w którym na 3 pytania dotyczące wprowadzenia JOW-ów, finansowania partii oraz wykładni prawa podatkowego głos oddało niecałe 8% Polaków, co stanowiło najniższą z odnotowanych we wszystkich ogólnokrajowych głosowaniach przeprowadzonych w UE po 1945 r.

Poza tym problematyczną kwestią jest to, że partie opozycyjne otwarcie nie popierają paktu w proponowanym kształcie. Pomni doświadczeń z 2015 r. przedmiotem krytyki uczynili nie tyle stanowisko polskiego rządu w UE w tej sprawie, ile brak skuteczności w jego egzekwowaniu.

Prawdopodobnie opozycja nie będzie więc wzywać w referendum do przyjęcia paktu, ale będzie postulować absencję, co jeszcze obniży frekwencję. Finalnie wezmą w nim udział jedynie przekonani wyborcy partii rządzącej.

W konsekwencji referendum nie będzie mieć politycznej wagi i znaczenia także w aspekcie, o którym wspominają politycy PiS-u – wzmocnienia polskiej pozycji w negocjacjach na ostatnim etapie negocjacji paktu.

Wątpliwości budzi nie tylko brak efektu referendum, ale także sama jego materia. Referendum powinno odbywać się w kwestiach prostych rozstrzygnięć, a nie skomplikowanych mechanizmów jak mechanizm relokacji uchodźców.

Przedmiotem referendum może być po prostu pytanie o akceptację finalnej wersji unijnego rozporządzenia. Jeśli poczynimy takie założenie, to należy zapytać, dlaczego planowane jest referendum, kiedy proces legislacyjny nie został zakończony, a przedstawiciele rządu w trakcie sejmowej debaty na zarzuty braku skuteczności odpowiadali, że będą zabiegać o zmiany na dalszym etapie prac.

Co ciekawe, Zjednoczona Prawica chce zorganizować referendum w sprawie mechanizmu relokacji uchodźców w UE, podczas gdy sama unikała m.in. debaty w sprawie polityki migracyjnej Polski niezwiązanej z UE.

W ostatnich latach Polska stała się państwem przyjmującym nie tylko uchodźców z Ukrainy, ale także migrantów z państw azjatyckich. W zeszłym roku ponad 130 tys. osób z państw muzułmańskich otrzymało pozwolenia na pracę. Mając na uwadze potrzeby rynku pracy oraz wielkość Polski, decyzja jest zrozumiała, ale jednak odbyła się bez zorganizowanej debaty publicznej i nie była efektem strategii polityki migracyjnej.

Szkoda dla pozycji Polski

Sprzeciw rządzących jest kosztowny wizerunkowo. Nie chodzi tylko o to, że ponownie zostaliśmy z Węgrami samotni w sprzeciwie na forum Rady. Problem jest głębszy, bo Polska – w tym zarówno społeczeństwo, jak i rząd – zyskała w UE duży kapitał moralny w związku z solidarnością na rzecz ukraińskich uchodźców.

Sprzeciw wobec mozolnie budowanego rozwiązania przez całą UE i kruchego kompromisu redukuje zdobyty kapitał. Co więcej, koszt wizerunkowy Polska zapłaci nie tylko w KE, co zapewne polski rząd bierze pod uwagę, ale także w relacjach z państwami południa UE, które od lat borykają się z systemowym problemem i oczekują rozstrzygnięć.

Stanowisko Polski pokazuje, że nie zdołaliśmy w pełni przekuć kapitału wizerunkowego, aby stać się architektem nowych aktów prawnych i mocniej wtłoczyć mechanizmy uwzględniające to, że problem migracji jest problemem nie tylko Południa, ale i Wschodu. To symptomatyczne, że wojna na Ukrainie nie zmieniła głównych założeń unijnych propozycji.

Sytuacja, w której Polska byłaby dawcą, a nie biorcą wsparcia, okazałaby się jawną niesprawiedliwością. Rząd, akcentując tę sytuację, przyznaje się tym samym do porażki we wpływaniu na procesy decyzyjne w UE, i to w materii, w której wydawało się, że Polska zyskała istotne argumenty.

Niestety brak skuteczności nie tylko jest faktem, ale został on dodatkowo zamanifestowany decyzją o formalnym sprzeciwie. Przedstawiciele rządu mają racje, że nie tylko Polska i Węgry nie chcą tego prawa, ale tylko te dwa rządy zdecydowały się na formalny sprzeciw.

Inne państwa tego nie zrobiły, ponieważ w kulturze politycznej Brukseli sprzeciw realizuje się w kuluarach, a jeśli się nie da zatrzymać pewnych decyzji, to się je akceptuje. Polski rząd kolejny raz zadziałał w logice etyki przekonań, a nie etyki odpowiedzialności, która w polityce, szczególnie tej europejskiej, jest przeciwskuteczna.

PiS pogodzony z bezsilnością w UE?

Organizacja referendum w sprawie mechanizmu relokacji to potwierdzenie tezy, że dla PiS-u polityka europejska pełni funkcję polityki krajowej. Za cenę kosztów na forum unijnym organizuje się krajowe referendum, którego zysk może być tylko wewnętrzny.

Podporządkowanie interesu Polski niepewnym korzyściom wyborczym musi budzić szczególny niesmak, jeśli jest formułowane przez formację akcentującą patriotyzm jako naczelną ideę polityczną.

Najważniejszy wniosek płynący z decyzji o referendum jest jeszcze dalej idący. Brak skuteczności lub podporządkowanie spraw zewnętrznych partykularnemu interesowi partyjnemu są ze sobą powiązane i stanowią efekt cichego procesu obecnego w dużej części polskiej prawicy. Proces ten to swoista emigracja wewnętrzna z UE.

Wydaje się, że rząd jest wewnętrznie pogodzony z faktem, że nie będzie skuteczny na forum unijnym. Filozofia polityczna i modus operandi obozu Zjednoczonej Prawicy oraz unijnego mainstreamu są tak rozbieżne, że PiS mógł dość do wniosku, że nie może liczyć na realny wpływ.

Całokształt sporu z unijnymi instytucjami sugeruje, że w obozie rządzącym istnieje przekonanie, że tylko daleko idąca zmiana układu sił w kluczowych instytucjach europejskich może pozwolić zmienić antypolskie/antyprawicowe/antypisowskie nastawienie Brukseli oraz wielu innych europejskich stolic. Brak wiary w możliwość zmiany unijnego status quo powoduje, że PiS pozostanie skoncentrowany na sprawach wewnętrznych, którym podporządkowuje politykę europejską.

Paweł Musiałek

za Klub Jagielloński