Jurij Panczenko na łamach “Europejskiej Prawdy” twierdzi, że za pogorszenie relacji odpowiada wyłącznie Warszawa i dodaje, że Kijów nie ma wyjścia i będzie sojusznikiem Brukseli przeciwko Warszawie.
Jeszcze kilka miesięcy temu obecny kryzys w stosunkach z Polską był niewyobrażalny. – czytamy – „Czasy się zmieniają i od tego czasu, na podstawie naszych doświadczeń, widzimy, że mamy tylko dwóch sojuszników. Po pierwsze, to Ukraina. A naszym drugim sojusznikiem jest Anglia” – takie oświadczenie złożył rok temu lider polskiej partii rządzącej “Prawo i Sprawiedliwość” (i de facto najbardziej wpływowy polityk w Polsce) Jarosław Kaczyński.
A w kwietniu tego roku pierwsza oficjalna wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie od początku inwazji rosyjskiej na pełną skalę okazała się prawdziwie triumfalna – ukraiński prezydent spotkał się zgodnie z protokołem, zgodnie z którym powitano prezydenta USA Joe Bidena nieco wcześniej w stolicy Polski.
Te dwa przykłady pokazują, jak bardzo zmieniły się stosunki między Ukrainą a Polską w ciągu ostatniego półtora roku.
Wzajemne ustępstwa
„Kierujemy się polityką polskich interesów narodowych. Popieramy Ukrainę w takim zakresie, w jakim jest to zgodne z polskimi interesami narodowymi. Tak było zawsze i zawsze będzie” – wiceminister spraw zagranicznych RP Paweł Jabłoński powiedział 2 sierpnia.
Z ostatnią wypowiedzią czołowego polskiego dyplomaty można jednak polemizować – nie zawsze tak było.
Inwazja na pełną skalę na Federację Rosyjską zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach i zniewagach wobec Kijowa. W rezultacie Polska stała się jednym z liderów we wspieraniu Ukrainy, a przywództwo to zostało zademonstrowane w najostrzejszym momencie, kiedy większość państw zachodnich nie mogła jeszcze zdecydować się na wsparcie na dużą skalę.
Ilustracją zmiany kursu Warszawy w tym czasie były działania polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, który przed inwazją na pełną skalę nie złożył ani jednej wizyty na Ukrainie (według nieoficjalnych informacji było to jego pryncypialne stanowisko – wizyta była stanie się możliwe dopiero po zniesieniu przez Kijów moratorium na prace poszukiwawcze i ekshumacyjne).
Jednak to właśnie Morawiecki znalazł się w pierwszej grupie zachodnich przywódców, którzy przybyli do Kijowa jeszcze przed wycofaniem się wojsk rosyjskich ze stolicy.
W ten sam sposób Polska podjęła zdecydowane kroki na rzecz Ukrainy, nie oglądając się na własne interesy. Oczywiście każde wsparcie ma swoje granice, dlatego oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna.
Korekta kursu okazała się jednak zbyt ostra.
Wszystko zaczęło się od protestów polskich rolników, którzy nie byli zadowoleni z pojawienia się na krajowym rynku ukraińskiego zboża, oleju i kukurydzy. A biorąc pod uwagę fakt, że jesienią odbędą się w Polsce wybory parlamentarne, które PiSowi nie będzie łatwo wygrać, głosy rolników stały się „złotą akcją”, dla której oficjalna Warszawa poszła na udry z sojusznikiem .
W maju Polska i trzy inne kraje (Węgry, Słowacja i Bułgaria) wprowadziły zakaz sprzedaży ukraińskich produktów rolnych – krok, którego te kraje nie powinny były podjąć bez zgody Komisji Europejskiej.
W Kijowie przyjęto to niezwykle boleśnie, zwłaszcza gdy doskonale zrozumieli, że za tym zakazem stoi sama Warszawa. Jednak wówczas ukraińskie władze powstrzymały się od upubliczniania swego stanowiska, skupiając się na rozwiązaniu tego problemu za pośrednictwem Komisji Europejskiej.
Ponadto Kijów dwukrotnie ustępował: najpierw zgadzając się w maju na wprowadzenie przez Komisję Europejską czasowego zakazu eksportu produktów rolnych do pięciu krajów UE (wspomnianych czterech krajów i Rumunii), a następnie w czerwcu na przedłużenie zakaz do połowy września.
Kijów , zgadzając się na przedłużenie zakazu, podkreślił jednak, że jest to ostatnie ustępstwo. I to stanowisko znalazło poparcie w Brukseli.
Zamiast tego pięć krajów złożyło oświadczenia o celowości przedłużenia zakazu przynajmniej do końca roku.
Ale to Polska poszła na całość deklarując, że nie otworzy swojego rynku na ukraińskie produkty rolne, nawet jeśli Komisja Europejska zdecyduje inaczej.
I tym razem Kijów nie zachował milcczenia.
Kryzysowy lejek
“To nieprzyjazny i populistyczny krok, który poważnie wpłynie na światowe bezpieczeństwo żywnościowe i gospodarkę Ukrainy. Wzywamy naszych partnerów i Komisję Europejską do zapewnienia niezakłóconego eksportu ukraińskiej żywności do UE” – tak ukraiński premier Denys Szmyhal zareagowała na oświadczenia strony polskiej 20 lipca.
Słowa premiera Ukrainy wywołały ostrą reakcję w Warszawie.
Znamienne, że odpowiedź nie przyszła od polskiego rządu, ale od ekipy prezydenta Andrzeja Dudy, który zajął bardziej proukraińskie stanowisko. W szczególności w czerwcu podczas wizyty w Kijowie polski prezydent stwierdził, że nie ma podstaw do przedłużenia zakazu na ukraińskie produkty rolne.
W rozmowie z polskimi mediami szef biura polityki międzynarodowej w administracji Andrzeja Dudy Marcin Pszyduch powiedział, że Ukraina otrzymała od Polski naprawdę duże wsparcie i że „powinna zacząć doceniać rolę, jaką Polska odegrała dla Ukrainy w ostatnich miesiącach”. i lata”.W odpowiedzi MSZ Ukrainy wezwało ambasadora Polski, co wywołało protesty polskiej ambasady – tam w odpowiedzi wezwali ambasadora Ukrainy.
W końcu padła wspomniana już wypowiedź Pawła Jabłońskiego , który między innymi zaznaczył, że jest wiele spraw, w których „nie ma porozumienia” między Polską a Ukrainą.
Warszawa ostrożnie sugeruje też możliwość rewizji decyzji o zezwoleniu na tranzyt ukraińskiego eksportu produktów rolnych – krok, który może okazać się szczególnie bolesny dla Ukrainy po wycofaniu się Federacji Rosyjskiej z „porozumienia zbożowego”.
Czy ten konflikt oznacza rewizję warunków stosunków między krajami? Tak i nie.
Oczywiście w pewnej części polskiego społeczeństwa popularne jest stanowisko, że skoro Polska tyle zrobiła dla Ukrainy, to ma prawo żądać od Kijowa pewnych ustępstw.
Jednak do niedawna tylko polityczny margines, który miał minimalne szanse na dojście do władzy, mógł sobie pozwolić na publiczne wyrażanie takich tez.
Szybki wzrost notowań partii „Konfederacja” zmienił wszystko – obecnie jest to jedyna wpływowa siła polityczna u sąsiadów, którą można nazwać antyukraińską. Doszło do tego, że partia ta osiągnęła już trzecie miejsce w notowaniach i może otrzymać „złotą część” w tworzeniu nowej koalicji.
Sukces „Konfederacji”, która uwiodła część wyborców „PiS”, zaniepokoił partię rządzącą. I wygląda na to, że postanowiła ona dostosować swoją politykę, pokazując wyborcom ostrzejszą politykę wobec Ukrainy.
Znamienny jest fakt, że polska opozycja jest nadal bardzo ostrożna w komentowaniu tych kwestii, nie spiesząc się do obrony Kijowa.
W takiej sytuacji były minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz najostrzej skrytykował działania polskich władz, nazywając obecny kurs Warszawy „polityką hien i szakali ”. Należy zaznaczyć, że Czaputowicz nie jest powiązany z partiami politycznymi, a więc nie jest uzależniony od przedwyborczych harmonogramów.
* * * * *
Biorąc pod uwagę, że wybory parlamentarne u naszych sąsiadów mają się odbyć 15 października, czekają nas ponad dwa miesiące trudnych relacji z Polską.
Tym bardziej, że ostatnie sygnały z Warszawy sugerują, że w przypadku obstrukcji ze strony Kijowa w grę mogą wchodzić inne roszczenia – zgłaszanie ich przed końcem wojny nie jest już tematem tabu. A lista tych zarzutów i obelg w Warszawie jest dość długa – radzimy przeczytać osobny artykuł na ten temat, który ukazał się niedawno w EuroPravdzie.
Jest jednak mało prawdopodobne, aby konflikt wpłynął na kwestie bezpieczeństwa. Przynajmniej wcześniejsze zaostrzenie stosunków z Polską, które miało miejsce za prezydentury Petra Poroszenki, pokazało, że w Warszawie bardzo dobrze radzą sobie z rozdzielaniem kwestii bezpieczeństwa i nie robieniem z nich zakładników stosunków dwustronnych.
Z drugiej strony dalekie jest od tego, by po wyborach pojawiła się szansa na powrót stosunków dwustronnych do poprzedniego formatu. Między innymi dlatego, że na podstawie wyników tych wyborów powstanie koalicja z możliwością przeprowadzenia przedterminowych wyborów.
W związku z tym napięcia polityczne mogą nigdzie nie ustąpić, nadal negatywnie wpływając na stosunki dwustronne.
Wyzwaniem dla Kijowa będzie znalezienie wyjścia z tej sytuacji. Dyplomacja w stosunku do Polski będzie dosłownie musiała manewrować między Scyllą a Charybdą.
Polska boleśnie reaguje na podejmowane przez Kijów próby rozwiązania kontrowersyjnych kwestii poprzez mediację unijną – jednak ta mediacja wzmacnia naszą pozycję.
Podobnie w Warszawie niezwykle ostro reagują na wprowadzanie istniejących problemów w przestrzeń publiczną – jednak bez tego ich rozwiązanie nie wydaje się możliwe.
Autor: Jurij Panczenko,
redaktor „Prawdy Europejskiej”