o nic nowego, wszyscy o tym wiedzą, że dobro ciągnie do dobrego, a złe do złego.
Jest taka piosenka harcerska, zapewne wszyscy znają ‘Już rozpaliło się ognisko’, a w niej dwie ważne strofy:
‘Wszystko co złe, to szuka cienia,
Do światła dobro garnie się’.
Stąd niedaleka droga do rozpoznania pesymistów, narzekaczy i szukających dziury w całym.
A wiecie, że od tego to można umrzeć? Tak człowieka to narzekanie i krytykanctwo przepełni jak trucizna, i ani się obejrzycie jak będzie koniec. Wiem, koniec będzie z każdym, tylko nie jestem przekonana, że śmierć w takiej negatywnej truciźnie jest tym do czego dążymy.
A było to tak. Od czasu jak przeszłam na emeryturę (co prawda tylko częściową, bo dalej muszę dorabiać kontraktami, żeby podgonić coraz wyższe rachunki) zaczęłam uprawiać ogrody. Piszę w liczbie mnogiej ‘ogrody’, bo z tego radosnego zapału obrabiam swój ‘backyard’ i ‘front yard’, i córki ogród – choć ta nie chce, ale co tam! Nie bardzo wiem jak i co, bo w rodzinie poza legendą rozparcelowanej posiadłości folwarcznej (reforma rolna 1921, a potem 1944) w Wielkopolsce nie parałam się uprawą niczego w gruncie. Jak zapewne wszyscy wiedzą, kwiaty domowe to zupełnie inna bajka. Po kilku latach prób & błędów, i pogody południowego Ontario, nauczyłam się ogrodnictwa na tyle, że na święta (Dziękczynienia i Boże Narodzenie) obdarowywuję rodzinę i znajomych moimi produktami, albo wyrobami na bazie moich własnych plonów. Obdarowywanie, to przesada – po prostu wciskałam te moje przetwory, dżemy, kompoty, ogórki, suszone warzywa i zioła komu się tylko da. Potem gdzieś tam przeczytałam, że to taki syndrom seniora, który koniecznie chce do końca być przydatny. To i robi przetwory z produktów z własnego ogródka, żeby obdarowywać nimi hojnie – bo sam ma za dużo. Więc w tym roku w końcu mam! Udało się. Cebule. Co prawda miały być cebule, a są średnie cebulki, ale i tak się bardzo cieszę, bo do tej pory to mi się udawały tylko takie szczypiorkowe (jak szalotka) – choć odmiany miały być wielkie. Z bardzo szczęśliwą miną zaczęłam te moje cebule czyścić i planować, komu ile podaruję. Robota dosłownie paliła mi się w rękach. I nagle przyszedł sąsiad z kuzynem. Pewnie mnie przyuważyli z werandy jak siedzę taka zadowolona. No i zaczęło się.
– A co to?
– A dlaczego ta cebula taka mała?
– A dlaczego taka czerwona?
– A dlaczego bez suchej łupinki?
A potem:
– My wyhodowaliśmy taką cebulę jak dynia.
Tu już zaczęłam się śmiać, bo mi to przypominało przechwałki wędkarzy, którzy złowili taaaką rybę. Ale nic siedzę cicho. Czekam. I postanawiam. Choćby nie wiem jak się starali, to nie wyprowadzą mnie z równowagi i nie dam się wciągnąć w ich złośliwości wynikające z zawiści. Nie dam sobie odebrać radości z mojej wyhodowanej cebuli. Jak się dam im sprowokować to mnie szlag trafi i padnę na miejscu zalana trucizną dwóch stetryczałych i złośliwych starców. Więc nie mówię nic. Nie daję się. Powtarzam sobie:
– Moja cebula jest wspaniała, błyszcząca, bordowa i podbielana przy korzeniu. Uśmiecham się radośnie i z tym zostaję w świetle. A oni? Niech się zagryzą sami w ciemności, byle beze mnie.

MichalinkaToronto@gmail.com
Toronto, 10 sierpnia, 2023