Podobno Kanadyjczycy coraz mniej ufają nauce tudzież naukowcom i uważając ich za zadzierających nosa elitystów. Tak to już jest, że kiedy rozwalimy powszechny system edukacyjny „produkując” masowo ludzi, którym jedynie wydaje się, że coś wiedzą, to efektem jest coraz większa pogarda dla tych, co jeszcze rzeczywiście coś potrafią, a co gorsza jeszcze z tym się obnoszą. Aby czegoś nauczyć, szkoła musi wymagać stosując system kar i nagród. Trzeba się trochę napracować, by poznać podstawy chemii, matematyki – nauk ścisłych.
Dzisiejsza kanadyjska szkoła średnia tej dyscypliny pracy nie wymaga. Efekt jest taki, że coraz więcej ludzi podchodzi do zaawansowanej technologii, z którą na co dzień mają do czynienia w taki sam sposób w jaki dawniej podchodziło się do przedmiotów magicznych; niewiele osób zdaje sobie w ogóle sprawę, jakie są tego zasady, jakie prawa fizyki rządzą działaniem przedmiotów które używają na co dzień.
W kanadyjskich szkołach od początku lat siedemdziesiątych nie ma „przechodzenia” z klasy do klasy. W coraz mniejszym stopniu zwraca się uwagę na umiejętność krytycznego myślenia, znajomość podstaw matematyki, jak chociażby tabliczki mnożenia czy nawet umiejętności odręcznego pisania.
Rezultat jest właśnie taki – szkoły „produkujące” ludzie, którzy mają wysokie mniemanie o sobie w istocie niewiele wiedząc. Są to ludzie super podatni na ideologizację i mamienie pseudonauką.
Ze społeczeństwa dążącego do równych szans, neobolszewicy stworzyli politycznie poprawne społeczeństwo równych rezultatów, jeżeli mamy tylko odpowiedni kolor skóry, odpowiednią przeszłość i pochodzenie to możemy liczyć na „dodatkowe punkty”; lepsze miejsce, przywileje i różne ułatwienia.
Jest to droga donikąd, bo o ile społeczeństwo równych szans jest jak najbardziej czymś pożądanym; w końcu nikt nie chce, aby marnowały się nam talenty, to społeczeństwo równych rezultatów jest szaleństwem.
To, co zrobiono ze szkołami polega na całkowitym rozmyciu standardów nauczania i podporządkowaniu ich politycznej poprawności; jeżeli okazuje się, że na przykład, zbyt wielu Murzynów, nie radzi sobie z programem nauczania, to tym gorzej dla programu nauczania i trzeba tworzyć rasistowskie afro-centryczne szkolnictwo. Podobno jest taka jedna szkoła w Ontario…
Nierówności społeczne są czymś normalnym, nie polegają jedynie na różnicach inteligencji, ale też na tym że dzieci pochodzące z dobrych rodzin, zasobnych domów mają lepszy start, trzeba więc wyrównywać szanse tym dzieciom, które „na wejściu” mają gorzej, tworzyć stypendia, ale na tym pomoc powinna się kończyć, bo „na wyjściu” wszystkim powinna być stawiana ta sama poprzeczka.
Tymczasem dzisiaj panuje przekonanie, że każdy uczeń jest „równowarty” i każdego trzeba ładnie pogłaskać po głowie, niezależnie od tego czy rozwiązał zadanie, czy tylko za to, że łaskawie przyszedł do szkoły. Ta „równowartość” kładzie poziom nauczania, a w konsekwencji coraz więcej analfabetów opuszcza szkolne mury. Coraz więcej nauczycieli zaciska zęby, by siedzieć cicho, bo w końcu jest to w miarę dobrze płatna praca.
W ten sposób coraz częściej rozstajemy się ze zdrowym rozsądkiem, coraz częściej sytuacja przypomina tę, jaką my imigranci z krajów komunistycznych znamy, gdy życie staje na głowie. Z tym, że w komunizmie akurat wykształcenie techniczne, w naukach ścisłych było na świetnym poziomie…
Nic tak nie demoralizuje, jak świadomość, że ktoś nam coś ułatwił, wpuścił tylnymi drzwiami, i że właściwie na to nie zasługujemy. Tylko umiejętność wymagania od siebie, pokonywania nowych wyzwań, przełamywania barier tworzy ludzi wartościowych, twardych, z charakterem. A tylko tacy ludzie będą w stanie poprowadzić ten kraj. Czy w ogóle tacy ludzie jeszcze się wśród nas znajdą?
Andrzej Kumor