Zapewne duża grupa Czytelników moich michalinek, pamięta jak to się kiedyś, za komuny, latało. Nie to co dzisiaj. Taką podróż należało zacząć od dokładnego zaplanowania dat. O tych datach należało powiadomić rodzinę w Polsce, bo nie latało się tak jak dzisiaj na tydzień-dwa tylko co najmniej na kilka miesięcy.
Następny krok, to trzeba było się udać do biura turystycznego, gdzie agent na tylko dla siebie dostępnym komputerze z połączeniem z centralą wystukiwał dane o dniach przelotu, i podawał ile to będzie kosztowało. Czasem taki agent sugerował jakieś specjalne połączenia przez dziwne miasta jak na przykład Lipsk, Helsinki, czy też Amsterdam. Wtedy taki przelot był tańszy, tylko dłuższy. Jak się leciało z dziećmi to było jeszcze gorzej. Ale wielu, tym sposobem było po kilka godzin w Amsterdamie, Lipsku, czy w Monachium. Zawsze coś, dla spragnionego podróży i zwiedzania Polaka. Tak długo byliśmy zamknięci za żelazną kurtyną, że potem z nawiązką kompensowaliśmy sobie zakaz i niemożliwość podróżowania.
I tak pozostało. Gdziekolwiek nie pojedziecie, tam usłyszycie polską mowę. W biurze podróży agent zazwyczaj straszył, że zostały jeszcze tylko dwa bilety, bo sam dostawał jakieś komisowe od sprzedanego biletu. Marne, bo marne ale zawsze. No i po zapłacie bilety drukowano, i należało ich strzec jak oka w głowie, bo zgubienie, lub zniszczenie drogo kosztowało.
Obecnie już od ponad 20 lat jest zakaz palenia na pokładzie samolotu. Ale zanim to nastąpiło można było kopcić ile się chciało. Dopiero w latach 70-tych wprowadzono sekcję dla palących. Najczęściej była ona oddzielona tekstylną kotarą, i pomagała tyle co umarłemu kadzidło. Jednak. W takich samolotach, gdzie można było palić powietrze wymieniano częściej, a zatem było ono czystsze niż teraz. Paradoskalnie, ale to zapewne wyjaśnia dużą zachorowalność pasażerów samolotów. Jeden kichający i prychający pasażer jest w stanie pozarażać wielu. Ja dodatkowo jeszcze pamiętam jak palacze przekonywali, że nikotyna jako trucizna, truje też wirusy i bakterie, dlatego też palacze nie chorują tak często. Ale to był tylko taki mit palacza, tłumaczącego się z nałogu. Statystyki są tutaj nieubłagane, także te dotyczące przebywaniu w dymie papierosowym. Więc obecnie się nie pali w samolocie. To co zostało z obyczajów dla palaczy, to na niektórych lotniskach Europy, oddzielone klatki dla palaczy. Są takie w Warszawie, w Paryżu. W Kanadzie, a przynajmniej na lotnisku Pearson w Mississauga ich nie ma. Pali się w wyznaczonym miejscu przed wejściem na lotnisko. A doba wszechobecnego Internetu prawie zredukowała potrzebę udawania się do biura podróży, żeby zamówić bilet. Podczas mojej ostatniej podróży do Krakowa wszystko zrobiłam on-line, i nawet karty pokładowe wydrukowałam w kiosku na lotnisku. Ponieważ miałam tylko bagaż podręczny i nie nadawałam bagażu, to i cała moja odprawa zaczęła się dopiero przy przejściu bezpieczeństwa. Łatwiej i szybciej. Na pewno dla tych niebojących się wirtualnej strony. A dla tych tradycyjnych ciągle są agenci biur podróży, i tradycyjna odprawa przy stoisku. Przeskok technologiczny nie jest dla każdego, ale świat się nam wszystkim skurczył i latamy coraz częściej. Bez względu jaką metodą kupujemy bilet.