Zaczęło się od tłumu Kajfaszów. Precyzyjniej: od pierwszej strony pewnej okładki. Od gwiazd, ucharakteryzowanych na członków i członkinie Sanhedrynu.
Będzie się działo, przemknęło przeze mnie. Od samej góry do samiuśkiego dołu przemknęło. Nie dziwota, boć w opisanych okolicznościach przyrody to i tamto musiało się zadziać.
Ale może stąd zacznę: dopadł mnie tytuł. Zawziął się i się wymyślił. Objawił jakby. Ot – wziął i powstał. Rzadkość, zaznaczę, bo tytuły nader często okazują się w eksploracji najtrudniejsze; czasami materiał siedzi i czeka, z nudów gotów autora potraktować butem, a tytułu jak nie było, tak i nie nadchodzi. Ukontentowany wielce, że tym razem dotarł do mnie przed tekstem, zapisałem pomysł, zajrzałem do kalendarza… i tak dalej. Warsztat. Na aranżację wnętrza przyjdzie czas – oceniłem. Jak ów tytuł brzmiał? “Rzeczpopsulita”.
Ktoś powie: wiadomo, że popsulita. Czy tam popsuta. Poczekajcie, poczekajcie – odrzeknę. Bo to było tak…
***
Sprawdźmy u wujka G. Może już kiedyś ktoś, coś, gdzieś? Z tą popsulitą? No jasne. Proszę bardzo: 27. lipca 2017 roku, w dyskusji poświęconej anty-standardom opanowującym Polską Akademię Nauk, niejaki “Croix de Feu” używa zwrotu “Rzeczpopsulita Kolesi”. Nie całkiem więc całkiem moja, tak wygląda, ta moja “Rzeczpopsulita”.
A wcześniej? Tu pan wujek poprowadził mnie do portalu X, na profil Krzysztofa Wyszkowskiego. Ten z kolei, 31. marca 2015 roku opublikował zdjęcie zatytułowane “Wstydzień Jasia Erszkowskiego”. I znowu: wygląda, że nie całkiem jednak moja, ta niecnota, choć wydawałoby się, że moja całkiem. Albowiem w winiecie pisma “Wstydzień”, z zapowiadającym, sądząc po okładce, wiodącym tematem wydania pt. “Kajfasze z Oszczerskiej”, również ujrzałem ujmujący podtytuł “III Rzeczpopsulita Oszczerska”. Następnie rzucił mi się do oczu wspomniany tłum Kajfaszów obojga płci. Na pierwszym planie gwiazdor największy z największych, Adam Kajfasz. Czy tam Michnik Adam. Najwyraźniej usiłujący paluch wskazujący wepchnąć w czyjeś oko. Autorowi fotografii? Nie, to rodzaj kolażu był.
Więc tłum, więc Michnik. Dalej Olejnik, gwiazda odrobinę mniej jaśniejąca, choć przecież z frakcji Sanhedrynu zajmującej się telewizją. Dalej całkiem zgasła, niegdysiejsza gwiazda pierwszej wielkości dziennikarstwa nadwiślańskiego prasowego, czyli Paradowska, nie daj jej Panie za wcześnie z czyśćca wyleźć. I starszy Bartoszewski, też cierpiący męki jak podejrzewam.
Komu wymienionych mało, dojrzy paru innych lowelasów czy fatygantów III RP, wypalonych całkiem, weźmy Niesiołowskiego, Kuźniara czy Moczulskiego – i tych niecałkiem przerobionych jeszcze na odpad, bo ze śladami ognia pod plecami, jak dajmy na to… jak nazywa się ten z ciamkaniem w tle? Żakowski, tak. Czy Lis, choć tutaj w wersji z lat wcześniejszych. Czy Wojewódzki. Czy Blumsztajn. Stąd ów “Wstydzień” tak mnie zaintrygował. I wpadłem jak Scheuring-Wielgus Joanna w tak zwaną politykę. Jak ogórek do słoika z octem. Z tym, że w moim przypadku nawet nie chlupnęło. Co za licho zatem, ów “Wstydzień”?
Spenetrowawszy z wujkiem G. dział “grafika” po wpisaniu hasła “Wstydzień”, polecam odwiedziny każdemu. Kto zechce poszukać, znajdzie kilkanaście propozycji okładek “Wstydnia”, bardziej i mniej śmiesznych. Przykładowo wymienioną wyżej “III Rzeczpopsulitą Oszczerską” od której zaczęła się cała zabawa, dalej “III Rzeczpopsulitą Totalniaków” z tematem przybliżającym działalność “Komitetu Obrony Dominacji”, a jeszcze dalej “III Rzeczpopsulitą Demokraczną”, wzywająca “Wszystkie Bolki Na Pokład”. Wreszcie “III Rzeczpopsulitą Postępacka” a wewnątrz niechybnie o homofanach musiało coś tam stać, skoro nazwę miasta w sformułowaniu “Prezydent Słupska” zapisano przez duże “d”.
Odnośnie natomiast nazwiska “Erszkowski”, materiału znalazłem więcej niż mógłbym przerobić ad hoc. Zerknijmy choćby tu: “Wiosną 1929 roku odbyły się ponownie wybory do Rady Miejskiej [Wołomina – dop. KL]. W skład Rady weszli: (…) Józef Erszkowski i Froim Goldwasser”. Mniejsza o Goldwassera. Ale “Jaś” to nie to samo co “Józef”. Może to ojciec Jasia? Pójdę tą ścieżką…
***
I poszedłem. I tak to się plecie. Plecie się, i plecie, wcale niełatwo, a jak już zaplecie się na umór, czy tam na inny zabój, można zacząć pleść od początku. Co tam kto upleść sobie postanowił. Czy komuś. I co. I tak “ab ovo ad mala”, od jajka do jabłka, wedle receptury rzymskiej, najdokładniejszej we wszechświecie całym. Nie mylić z rzymską pieczenią. Pojadłszy, łapiemy za wichrzydełko, czy też podaje nam ów przedmiot naga niewolnica (nagi niewolnik w wersji opowieści przeznaczonej dla żon patrycjuszy), czy tam inny delikatny podrażnik nam podaje… Jak tradycja głosi, swoje chwalmy, gęsie pióro znakomicie nadaje się do wywołania koniecznej a zadowalającej reakcji, po ustąpieniu której ponownie zacząć możemy od jajka. Znaczy od początku. To znaczy pożywiać się możemy zacząć.
Mnie samego nie dziwi nic, że w omówionych okolicznościach niezwykle okrutnej przyrody, moja “Rzeczpopsulita” dopiero za tydzień wystartuje. No, ale warto poczekać. Tak podejrzewam. Sam czekam z niecierpliwością.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl