Perturbacje związane ze „śledztwem”, prowadzonym wspólnie z poszukiwarką internetową Google, a to w związku z poszukiwaniem „Jasia Erszkowskiego”, relacjonowałem przed dwoma tygodniami.
Dziś tamtą historię dokończę, wstępnie przypominając przebyte etapy. Więc pan wujek G., dalej portal X, dalej profil Krzysztofa Wyszkowskiego, wreszcie fotografia zatytułowana „Wstydzień Jasia Erszkowskiego”, na niej zaś winieta pisma „Wstydzień” z zapowiedzią wiodącego tematu wydania, zatytułowanego „Kajfasze z Oszczerskiej”.
Co prawda materiału związanego z nazwiskiem „Erszkowski” znalazłem więcej niż mógłbym skonsumować ad hoc, niemniej pewności co do osoby (Wyszkowski użył zdrobnienia „Jaś”), nie uzyskałem. Choć zawędrowałem w tym celu nawet do Wołomina wiosną roku 1929, niedługo po wyborach do tamtejszej Rady Miejskiej – swoją drogą wyborów ponownych, przyczyny których już nie wyłuskiwałem – stamtąd krocząc następnie wprost do wniosku, że ojcem „Jasia” wymienionego na profilu Wyszkowskiego mógłby być jeden z wybranych wówczas radnych, mianowicie „Józef Erszkowski”.
No ale. Proszę spojrzeć. Ewentualny syn Józefa, Zbigniew Jan Erszkowski, jako 25-latek wstąpił do PPR (1948), rozpoczynając zarazem studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Dwa lata później zdobył wyróżnienie w konkursie „Młodzież w walce o pokój” – co prawda takie to były czasy, że o pokój walczyli wszyscy świadomi obywatele, bywało że niezależnie od indywidualnej chęci do walki. Nieświadomych rżnięto a trupy posypywano wapnem. Ale to oczywiście nie do naszego bohatera uwaga.
W roku 1953, Zbigniew Jan (Jaś?) Erszkowski objął na uczelni stanowisko asystenta, w 1956 starszego asystenta, w 1964 adiunkta, w 1970 wykładowcy, a w 1972 starszego wykładowcy. Z uczelnią pożegnał się w 1992 roku, wcześniej zdążywszy uczestniczyć w budowie Pomnika Obrońców Wybrzeża wznoszonego na Westerplatte.
***
By the way, wzniesienie o którym mowa – liczące dwadzieścia metrów średnicy, o wysokości metrów dwudziestu dwóch – usypano z ziemi pozyskanej podczas poszerzania i pogłębiania dna kanału portowego. Sam monument wystaje ponad ów swoisty „kopiec” na kolejne dwadzieścia pięć metrów. Architekci, inżynierowie, kamieniarze i rzeźbiarze (tu Erszkowski) pracowali dwa lata, a pomnik odsłonięto w niedzielę, 9. października 1966 roku – w rocznicę bitwy pod Lenino. Tu bajdyłejki koniec, wracamy na tory.
***
Tory, a na nich… lokomotywa? Wskazany wyżej odcinek życiorysu plus opis osiągnięć artystycznych przypisany jest wszakże Zbigniewowi Janowi Erszkowskiemu, urodzonemu 6. grudnia 1923 roku w Wołominie, zbyt młodemu (sześć lat) jak na radnego w ogóle, nie tylko na radnego Wołomina. Z drugiej strony, taki ktoś z powodzeniem mógłby zastąpić, powiedzmy Trzaskowskiego. Zatem ten to ci on nam byłby, znaczy Jaś, autor „Wstydnia”, czy on ci nie ten jest nam? To dopiero pytanie. A przecież mamy i Erszkowskiego Michała (malarza, rysownika, muzyka i pedagoga), urodzonego w 1955 r. w Gdyni, w latach 1974–1979 studenta Wydziału Malarstwa gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mamy też Erszkowskiego Jana, urodzonego w roku 1983, również absolwenta ASP w Gdańsku – i dokładnie w tym miejscu bez nadmiernego ryzyka popełnienia błędu rzeknę: bingo! Albowiem to właśnie ów poszukiwany Jaś, autor okładki „Wstydnia”, od której ta historia wzięła początek.
A oto wskazanie dodatkowe potwierdzające: oto w Przewodniku Bibliograficznym czyli „Urzędowym Wykazie Druków Wydanych w Rzeczypospolitej Polskiej, rok 73(85), Warszawa, 19 – 25 listopada 2017 r. nr 46”, w dziale ogólnym, w sekcji literatura piękna dla dzieci i młodzieży, znajdujemy wydany w roku 2015 zbiór opowiadań dla dzieci w wieku od sześciu do ośmiu lat, autorstwa Jana Marcina Węsławskiego i Tymona Zielińskego. Książka nosi tytuł „Albedo”, a ilustrował ją… Jan Erszkowski. Który, nota bene, ilustrował też inną, podobną książkę, również autorstwa J.M. Węsławskiego (i Lecha Kotwickiego) pt. „Kto mnie ugryzł”. Kocham cię, Googlowy panie wujku. Czasami naprawdę. Jak czytamy: „Książkę wydano w ramach 7 Programu Ramowego Wspólnoty Europejskiej badań, rozwoju technologicznego i wdrożeń realizowanego przez Instytut Oceanologii Polskiej Akademii Nauk” – lecz aż tak daleko już się nie wybrałem, dotychczasowymi wynikami poszukiwań ukontentowany w pełni.
***
O poszukiwaniach ciasta przy współudziale tego samego pana wujka opowiem innym razem, a na koniec wróćmy w rejony wątków konstytutywnych dla naszych dwudziestoletnich przeszło rozważań, to jest do ustawicznych prób odnajdywania i wskazywania metod przywracania polskości w Polkach i Polakach. Dziś początek szerokiego nadzwyczaj wątku, mianowicie cytat z oświadczenia wygłoszonego na łamach pisma „Res Publica” (3/1991), autorstwa Króla Marcina: „Polska nigdy w swojej najnowszej historii liczącej dwieście lat krajem normalnym nie była, a więc po to, żeby stać się krajem normalnym – Polska musi zapomnieć samą siebie”. Najciekawsza, a zarazem najbardziej znacząca odpowiedź, od przytoczenia której zacznę za tydzień, autorstwa Lecha Kaczyńskiego, padła po piętnastu latach.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl