Kilka miesięcy temu wspominałem naszą Governor General, panią Mary Simon. Rebel News podały kolejną radosną wiadomość; Pani Simon dostała kolejną podwyżkę $11,200 i teraz jej pensja wynosi $362,800. Rebel News cytują Canadian Taxpayers Federation (CTF).
Duda i Tusk razem w Białym Domu. Historycznie podobnie stało się 25 lat temu, za Clintona. To „razem” wygląda na absurd, więc dlaczego? W kontrowersyjnych albo ważnych sprawach dobrze jest mieć wszystkich decydentów pod ręką równocześnie. Nie chodziło pewnie o genialną deklarację Dudy na temat tego, ile inne państwa mają wpłacić do natowskiej skarbonki.
Kilka tygodni później, redaktor Cejrowski wyjaśni, dlaczego. Biden miał wcisnąć im dwa miliardy pożyczki. I choć zabrało to aż pięć minut cennego prezydenckiego czasu, obecność obu panów na raz była chyba obowiązkowa!
We wtorek, 12 marca, Parlament Europejski przegłosował zmiany w dyrektywie EPBD (ang. Energy Performance of Buildings Directive – dyrektywa budynkowa). Wprowadza ona nowe standardy, do których wszystkie budynki będą musiały się stopniowo dostosować. Oznacza to potencjalnie kosztowne remonty, a w przypadku przeciwnym kary, do wywłaszczenia włącznie. Różni dziennikarze wałkują temat, ale wybrzmiewa to wystarczająco jedynie w mediach, o ograniczonym zasięgu. Skutek jest taki, że najprawdopodobniej 99% społeczeństwa nie ma najmniejszego pojęcia o tym co nadchodzi. To tylko przykład, bo spraw o podobnych potencjalnie skutkach jest wiele.
Trybunał Europejski stanął po stronie Ślązaków? Czy aby Ślązaków? „Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej” zaskarżyło do Strasburga orzeczenie Sądu Najwyższego nakazujące usunięcie ze statutu frazę „narodowość śląska”. Trybunał orzekł jednak inaczej, nawet jednogłośnie, jako że polski sędzia w nim zasiadający, też zagłosował przeciw decyzji polskiego sądu.
Polska przegrała … wieszczy Wyborcza. Jeśli Polska przegrała to kto wygrał?
Zadaję też pytanie: Czy to, co się dzieje, ma w sobie tego samego ducha, którego nosili w sercach powstańcy śląscy w latach 20-tych? Czy to co się dzieje ma tego samego ducha, którego nosił w sercu Korfanty spoglądający dzisiaj na Katowice z wysokości pomnika przed dawnym komitetem wojewódzkim? Nie wiem, ale się boję…
Dzień, dwa później poseł Fritz i poseł Braun pokazują niebezpieczeństwo tego rozdzielania, które stara się zagospodarować śląskie głosy.
No i ciekawe czyje orzeczenie jest ważne, naszego sądu czy trybunału ze Strasburga?
Przy tej okazji warto pamiętać o artykule 116 konstytucji Niemiec.
Podaję tłumaczenie internetowe:
„(2) Byłym niemieckim przynależnym państwowym, którzy między dniem 30 stycznia 1933 roku a 8 maja 1945 roku z przyczyn politycznych, rasowych lub religijnych zostali pozbawieni przynależności państwowej, a także ich potomkom, należy przynależność tę na ich wniosek przywrócić.”
20 marca, protestujący rolnicy rozrzucili obornik przed domem Hołowni. Marszałek Sejmu chyba trochę zszokowany, może do tej chwili wydawało mu się, że dzięki gwiazdorskim popisom w Sejmie zyskiwał na popularności. Łajno pod drzwiami to absolutny dowód na popularność, ale nie wiem czy o taką panu Hołowni chodziło?
Szef NBP, Adam Glapiński może być postawiony przed Trybunałem Stanu. O ile dobrze rozumiem, proces zatwierdzenia Euro w tym kraju, wymagał będzie dwóch podpisów. Ministra finansów i właśnie szefa NBP. W tej chwili brakuje im jednego.
Oglądamy film „Obce Niebo”. Historia rodziny, która wyemigrowała do Szwecji. Urząd ds. Społecznych odbiera im 9-cio letnią córkę, którą oddaje rodzinie zastępczej. W końcu rodzinie udaje się uciec do kraju.  Dramat z happy endem, ale chce się wyć. Co ci Polacy tam robią?
Jesteśmy w Rybniku. Przyjechał nasz Bianchi Sprint, prosto z Włoch. Pani Basia wsiada na rower do przymiarki. Szerokie siodełko Bontragera okazuje się do zaakceptowania. Najśmieszniejsze, że sztyca siodełka jest dla mnie za długa, a dla Pani Basi jest w sam raz. Jedyne pocieszenie, że ponoć statystycznie panie mają dłuższe nogi niż faceci. Uważam, że to fakt pozytywny i stwierdzam na głos, że Pan Bóg od początku wiedział co robi w zakresie tego projektu. Temat jest widać trochę śliski (według najnowszych standardów), bo właściciel sklepu odpowiada, że nie będzie się wypowiadał.
Kierownica minimalnie szersza niż rozstaw ramion, ale myślę, że to nawet korzystne, bo pomaga stabilnej jeździe. Przydałyby się trochę lżejsze koła, ale tu wiele nie ugramy. Cały świat przechodzi na koła z włókna węglowego, ale my jeszcze nie jesteśmy w tej lidze cenowej. Musielibyśmy wyłuskać następne cztery tysiące złotych. Zresztą koła można będzie zmienić, jeśli zajdzie taka potrzeba, a i koszt nie będzie wówczas tak odczuwalny.
Na targu jest kiosk z wędlinami, który otwarty jest tylko dwa dni w tygodniu. Czasem coś tam kupuję, bo moja strategia to korzystanie ze wszystkich stoisk, jako że jestem zainteresowany jak najdłuższym funkcjonowaniem tego targowiska. Dzisiaj na stoisku są jeszcze bułeczki. Facet przede mną kupuje prawie wszystkie, ale zostawia dwie. Moja kolej, zaczynam od kiełbasek, ale postanawiam też spróbować pieczywka od tego piekarza. W tym momencie facio od bułeczek wraca i chce zabrać jeszcze te dwie pozostałe. Przeganiam go mówiąc, że on już skończył zakupy. Udaje się, kupuję jedną bułeczkę.
Mamy ponownie iść do centrum handlowego Silesia i coś mnie nawiedziło, aby zacząć grzebać w temacie; kto jest jego właścicielem? Otóż nie jest to polska firma, ale Immofinanz Vienna. Sama już nazwa nie wygląda na polską. Spółka kapitałowa z siedzibą we Wiedniu, inwestująca w nieruchomości handlowe w Niemczech i okolicy. To znaczy, że nawet czynsze, na terenie byłej kopalni nie zostają w kraju. To pewno też znaczy, że koncesje na otwarcie sklepu dostają przede wszystkim ci, którzy pasują do profilu marketingowego właścicieli.  Czy płacą podatki w Polsce?
Niedziela Palmowa i wielka uroczystość dla Zakonu Rycerzy Jana Pawła II-go a i dla Parafii chyba też. Zaprzysiężenie grupy kandydatów. Mamy więc kolejną rycerską chorągiew. Potem napiszę krótkiego maila do ks. Rafała Kupczaka OMI, tego samego, który był u nas na kolędzie, meldując o założeniu chorągwi. Ojciec Rafał odpisze gratulacjami. Na uroczystości jest Brat Generał i kilku innych znamienitych braci z naszej Kapituły.
Jest też Brat Bartek z Poznania. Zostaje w okolicy do poniedziałku więc zapraszamy go na obiad. Okazja do otwarcia butelki wina. Wybór pada na 15-to letnie Santenay. Przyjechało w 2013 z Francji do Toronto, a jakieś dwa lata temu, z Toronto do Katowic. Początek trochę kwaskowaty i ciemno-różowy; to typowe zachowanie starszych burgundów. Stopniowo ujawnia się pełny bukiet i ciemny czerwony kolor.
Pralka jeździ po łazience. Kupienie małej pralki było, z dzisiejszej perspektywy, błędem. Choć wystarcza, jeśli chodzi o samo pranie, to jest za bardzo wrażliwa na ustawienie i wypoziomowanie. Co jakiś czas nakrętka na jednej z nóg troszkę się poluzowuje i trzeba operację poziomowania powtórzyć. Tym razem było niebezpiecznie, bo pralka dojechała do ściany i mogła potłuc kafelki. Dodajemy, od strony ściany kilka kawałków styropianu jako ochronę.
Duda zawetował ustawę o pigułce „dzień po” i wspomniał petycję z 30 000 podpisów. To istotna informacja, bo to oznacza, że petycje mogą mieć wpływ na działania polityków.
No i już Święta Wielkanocne. Wigilia paschalna z piękną oprawą liturgiczną i muzyczną. 2 godziny 45 minut. Tylko liturgie prawosławne są dłuższe…, tak skonkludował nawet sam proboszcz.
Niedziela Wielkanocna zaczyna się o 5-tej 30. Rycerze mają pierwszy występ niosąc baldachim w czasie procesji rezurekcyjnej.
Poniedziałek Wielkanocny, pierwszy raz na rowerze. Sportowe rowery nie lubią jeździć wolno. Pojeździłem tylko trochę po okolicy, aby się z tą maszyną obyć. Nawet nie zakładam sportowych pedałów. Przerzutki elektryczne są fantastyczne, a geometria Bianchi Sprint lubi zakręty, czyli rower nadaje się do szybkiej jazdy. Nasze inne rowery są troszkę bardziej zrelaksowane, o ile można to tak nazwać.
Poniedziałek po południu spędzamy u Pani Krysi i Wojtka. Próbujemy potraw przeróżnych, ale wspomnę jedną; mazurek pomarańczowy. Przygotowanie nadzienia pomarańczowego zabiera Pani Krysi trzy dni. Sprawdzam potem przepisy internetowe. Nikt (chyba) nie ma cierpliwości, aby takie ciasto przyrządzić. Pani Krysia ma.
Przygotowuję się do lotu do Barcelony. Pani Basia robi mi kanapki na drogę. Takie z sałatą, kiełbaską i odrobiną majonezu. Pierwszą zlikwiduję jeszcze na lotnisku, drugą w autobusie z Barcelony do Salou.
Katowicki autobus AP przewozi dziadków takich jak ja za darmo. Zatrzymuje się po drodze tylko w jednym miejscu. Super wygoda. Kiedyś trzeba było zamawiać miejsce w busiku, teraz autobus jeździ przez cały dzień, co trzydzieści minut.
Pani Basia odprowadza mnie na lotnisko. Potem w domu jakoś odzywa się jej błędnik. Nie wiadomo, czy to szybka jazda autobusu, czy wietrzna pogoda, czy jeszcze coś innego?
Wiozę w plecaku zamówione kilo soli kłodawskiej dla Janusza. Nie wiedzieć czemu, ale kilo soli w opakowaniu wydaje się być bardzo ciężkie. Główny problem to jednak kontrola bagażu. Jakim kolorem im się coś takiego wyświetla i czy mi tego nie zabiorą? Sól przechodzi przez odprawę, wysyłam Januszowi smsa.
Obsługa Wizzair jest dzisiaj bardzo skrupulatna. Wokół pasażerów stojących w kolejce do samolotu cała grupa obsługi. Widać, że to jakby szkolenie pracowników. Szkoleniowcy muszą się wykazać, więc co chwilę okazuje się, że czyjś bagaż podręczny jest za duży. Jakaś kobieta ma kwadratową walizeczkę, z tych najmniejszych i małą torebkę damską. Ale to dwie sztuki bagażu i Wizzair chce ją obciążyć dodatkową opłatą. Po chwili widzę tą panią na stronie, jak otwiera walizkę, w której i tak nic się nie mieści i kombinuje jak do niej upchnąć tą nieszczęsna torebkę. Stoimy jak te antylopy zbite w stado. Czy jeszcze kogoś wyszarpią? Mam tylko plecak, ale gdyby kazali mi go wcisnąć w tą pomiarową ramkę 40 x 30 x 20 cm to bym się spocił.
Autobus Plana z lotniska w Barcelonie jedzie jakby okrężną trasą i jestem w mieszkaniu dopiero po 19-tej – to trzy godziny jazdy, dłużej niż sam lot.
Idę zaraz do Lidla, który jest otwarty do 21:30. Przed sklepem spoglądam na zegarek, jest za piętnaście dziewiąta. Najważniejszy test to karta płatnicza Santandera i pin, ale wszystko działa.
Jeszcze będąc w autobusie skontaktowałem się na WhatsAppie z Panią Agnieszką i Robercikiem. Zapraszają na następne popołudnie na obiad. Jeszcze za wcześnie na przesiadywanie na balkonach więc zasiadamy przy stole w salonie. Pani Agnieszka serwuje potrawy kuchni katalońskiej. Bób z tutejszą kaszanką plus grillowane lokalne warzywa, a potem jagnięce żeberka z jakimś rodzajem kaszy o grubym ziarnie. Ta potrawa przypomina koncepcją paellę, tyle że z innymi składnikami. Wszystko podlewane szczodrze lokalnymi winami. Lokalnymi dosłownie, bo winnice są jakieś trzy kilometry stąd.
Czwartek to wizyta w agencji ubezpieczeniowej. Okazuje się, że biuro, które ubezpiecza nasze mieszkanie, jest naprzeciw sklepu, w którym kupowaliśmy jakieś trzy lata temu lodówkę. Maria Carmen, która ostatnio podpisywała się pod mailami wypisanymi po angielsku jest przy biurku. Komunikujemy się głównie na migi. Już wcześniej posłałem jej maila po hiszpańsku, też dzięki translatorowi Googla. Ale upewniam się, że nasze ubezpieczenie na następny rok jest w porządku. Poprzednio załatwiała nam takie sprawę Montse i nawet nie wiedzieliśmy, gdzie mieściła się ta agencja.
Sprawdzam nasze konto w Santanderze i chcę dołożyć trochę pieniędzy, ale automat Santandera nie akceptuje karty z RBC. Wychodzi na to, że ten największy, chyba, hiszpański bank, w Salou obsługuje tylko lokalne karty. Idę do Deutsche Bank i mogę bezproblemowo wypłacić pieniądze z naszego konta w Toronto.
Sprzątam i idę odwiedzić Alejandro i Carmen, i tu przykre wiadomości. Alejandro jest znowu na chemii. Pół roku temu radośnie nam oświadczył, że pozbył się nowotworu a teraz nawrót. To nie wszystko. Właśnie sprzedali mieszkanie w naszym bloku i szukają czegoś do wynajęcia. Tracimy więc najlepszych sąsiadów w budynku.
W końcu ściągam rower z wieszaka na ścianie. Pompuję opony, zmieniam pedały i jadę ścieżką do Cambrils. Nasze przepisowe dwadzieścia kilometrów. Jutro mam odbyć przejażdżkę z Januszem.
Z rana wymieniamy z Januszem dary. On dostaje sól kłodawską a ja cztery butelki wina z różnych regionów Hiszpanii i na dodatek słoik miodu lawendowego. Jak to przewieźć do Katowic nie mając bagażu głównego? Zobaczę czy Wojtek i Krysia będą mieli miejsce w swojej walizce?
Jedziemy taką samą trasą, ale jakoś mi ciężej idzie niż wczoraj. Może dlatego, że całą drogę gadamy. Kilka tygodni temu, Małgosia od Janusza upadła na deptaku potykając się o jakąś zagrzebaną w piasku butelkę i ma pęknięty obojczyk. Ponad miesiąc z ręką na temblaku.
W niedzielę po mszy tradycyjne polskie pogaduszki przy kawie i herbacie w naszej grupie. Wracam kupując bagietkę. Sprawdzam przy okazji gdzie jest jedna z lokalnych piekarni, bo zawsze myli mi się ulica a będę musiał wskazać jakąś piekarnię naszym gościom.
Ostatnie porządki i robię obiad: krem z selerów i ośmiornica z patelni. O przygotowanie ośmiornicy poproszę Panią Krysię, bo ma w tym większe doświadczenie niż ja. Jeszcze za czasach PRL-u, bywali sporo na kampingach nadmorskich naszych południowych sąsiadów i właśnie ośmiornica była jednym z przysmaków ich wakacyjnej kuchni.
Potem oddam Pani Krysiuńci kuchnię całkowicie we władanie, aby się do wszystkich urządzeń przyzwyczaiła zanim wyjadę.
W międzyczasie dostaję wiadomość, że wylądowali i że są teraz w autobusie „Plana”, ale w momencie, gdy mam wyjść im naprzeciw, niespodziewanie „zaczynają się schody”. Dzwonią, że kierowca nie jedzie do naszego przystanku przy hotelu Casablanka i że wysadził ich gdzieś indziej. Nie możemy się dogadać. Podają nazwę jakiejś ulicy. Sąsiad stojący prze domem tłumaczy mi, że to w Cambrils; a więc przejechali już Salou! Zaczynam iść w tamtym kierunku, choć to ze dwa kilometry. Nagle telefon, a w słuchawce głos Pana Robercika. Wygląda na cud. Idąc ulicą, wypowiedzieli moje imię i nagle zaczepił ich jakiś facet odzywając się po polsku. Absolutny przypadek, bo Robercik był tam na spacerze i akurat w tym momencie. Przyprowadza zguby do domu, a ja zawracam z karkołomnego spaceru w odwrotnym kierunku.
Następnego dnia obchodzimy Salou. Jest gorąco i gdy pod koniec popołudnia goście idą do Lidla sami, ja z ulgą chronię się w mieszkaniu.
Wtorek rano i koniec „delegacji”. Krysia z Wojtkiem odprowadzają mnie na tutejszy dworzec autobusowy. Przy okazji kupują bilety na wycieczkowy kurs Plany do Barcelony.
Jadę z powrotem na lotnisko, tym razem z kanapkami od Pani Krysiuńci. Porządny sandwich z hiszpańską szynką Serrano kosztuje na lotnisku w Barcelonie nawet 14 euro. Tym razem, bagaże podręczne obsługi nie interesują.
Zadzwoniła znajoma z Toronto. Za dwa, chyba, telefony do nas, Rogers wystawił jej rachunek na prawie $130. Myślała, że dzwoni WhatsAppem, a to było zwykłe połączenie. Nie wiem ile Rogers życzy sobie za minutę, ale chyba porównywalnie albo więcej niż czterdzieści lat temu płaciliśmy u Bell’a. Wtedy było po dwa dolary za minutę. Dziesięć minut z każdą rodziną w święta oznaczało dziurę w naszym ówczesnym budżecie. $130 teraz jest chyba porównywalne.
Czy Prezydent Duda zachęca do wojny?
A my nie mamy schronu! W budynku jest pralnia centralna, który przez jakiś czas była – chyba- przechowalnią dla lumpów. Póki co, na mój wniosek, na rocznym zebraniu sprawozdawczym jakieś dwa lata temu, administracja zamknęła pralnię na solidny zamek. No i pies ogrodnika. Lumpy się wyniosły, a nam nic z tego nie przyszło. Faktem jest, że w lutym, kiedy to odbywają się te zebrania, rewelacje o braku schronów nie były jeszcze upublicznione. Tym razem, dla odmiany, wyżyłem się na administracji argumentując, że powinni znaleźć sposób na sprawdzenie rur c.o. w budynku. W czasie remontu naszego mieszkania okazało się, że rury w łazience były przegnite. Wymieniono je na nowe. Gdyby to się nie stało, nowa łazienka byłaby tykającą bombą zegarową, grożącą zalaniem w każdej chwili.
Szefowa administracji argumentuje jednak, że taki pomysł nie ma sensu. Nikt nie zgodzi się na prewencję, która oznaczałaby potencjalną wymianę rur, co byłoby równoznaczne z ingerencją w pieczołowicie wypielęgnowane kafelki i ściany.
Nasza Pani Stenia tak właśnie zrobiła, gdy wymieniano rury wodne jakieś piętnaści lat temu. Nie pozwoliła niczego dotknąć. Teraz rury w jej łazience są kompletnie skorodowane, ale wówczas ten argument nie był przekonywający.
Leszek Dacko