Szanowni Państwo, pan Krzysztof Ligęza towarzyszył nam swoimi tekstami od lat, ucząc, bawiąc słowem a przede wszystkim pisząc co się z nami i Polską stało.

Ze względu na stan zdrowia, nie może już tego robić. To jego ostatni tekst cykliczny, obiecuje jeszcze jeden podsumowujący, jeśli zdoła.

Redakcja Gońca

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU


 

Słońce pochłonęła jeziorna topiel. Dojrzewający wieczór coraz odważniej owija w2 szarzejącą biel jasnoniebieskie dotąd niebo.
Obłoki gromadzą się w linii horyzontu i zwolna ciemnieją. Przestrzeń mrocznieje, wiatr narasta, zaś dobiegające z przyszłości pomruki głoszą nawałnicę. Mewy krzyczą, a wrony kraczą. Czarno, niczym chór złożony ze stu córek Priama. Strumienie szemrzą, zegary tykają, czas ucieka.
– Czas ucieka, płyną trupy rzeką? I co miałyby robić wrony, gdyby nie krakały? A wrony czarne kraczą na czarno Zajonc, no przecież.
– Uważasz że białe mogłyby krakać w innych odcieniach?
– A widziałeś kiedyś białe wrony?
– Hordy. Łapałem, piekłem nad ogniskiem i pożerałem. I powiem ci, że pieczone białe wrony też kraczą na czarno. Choć krótko. Zwłaszcza przypiekane od strony łepków.
– Co ty pleciesz? I zeżarłeś wszystkie?
– Jedna została. Stań przed lustrem Heniu, spójrz przed siebie, a potem odłóż piwo i uciekaj prędko, bo i tę upiekę.

***

“(…) No i co mógłbym Ci jeszcze napisać, że stary jestem i zużyty? Banał. Że trzy lata towarzyszył mi lęk przed rakiem pęcherza, a tu patrz, raczej łagodniak z niego, kosa zaś zatnie z innej strony? Kosa zacina każdego i zawsze, za każdym razem zaskakując formą cięcia i co na to poradzisz? Powiem Ci również, na jednym oddechu (taki, prawda, żart sytuacyjny), że wysyłam tę korespondencję na pięć godzin przed wyjściem z domu. Jutro wieczorem Zakopane, dalej przejazd Doliną Kościeliską i półgodzinny spacer do schroniska na Hali Ornak. Dalej Łeba, Międzyzdroje, Ustka, etc. W nieco innej kolejności niż wymieniłem i co do punktów na mapie w większej znacznie liczbie. Po powrocie z etapu wymiana sit molekularnych w przenośnym koncentratorze tlenu, dalej parę dni oddechu (brzmi szalenie inspirująco, przyznaj), następnie znowu w drogę. Jakiś las, jakieś jezioro. O ile zdołam.

Finalizowanie ustawień. W przyszłym roku nie będę w stanie, choćbym dotrwał do trzeciego dzwonka. Bo po trzecim dzwonku światło podobno gaśnie, o czym niektórzy informują z żalem, a czego osobiście nie rozumiem ni w ząb. Kurtyna pójdzie w górę i cokolwiek pozostawało zaciemnione, się rozjaśni. Odsłoni. Że nie uduszę się, odchodząc, z tą nadzieją wspieram tchnienia, które mi pozostały, oraz, jakkolwiek dziwacznie to nie zabrzmi, ze wspomnianą nadzieją kończę się, zmierzając w stronę, która dzięki Bogu i korespondencji z Tobą objawiała mi się coraz wyraźniej przez uwspólniony tak fantastycznie czas. Ponad dwie dekady, bez dwóch czy trzech lat niemal ćwierć wieku. Kiedy to diabli wzięli i gdzie ukryli?
Podsumować, mówisz? Spróbować mogę. Tak weźmy: wschodzi co wzejść powinno i zajdzie, co wzeszło. Do kiści bananów pobiegnie każda małpa. Każdy kot rzuci się na mysz i każdy jastrząb porwie z łąki, co mu tam pod szpony podpadnie – i tak dalej, i tak dalej. Ale do całości ogarniającej – at large – małpy i gwiazdy, koty i banany, a także węże, szczury, taborety-rakiety, pszczoły, jastrzębie i rafy koralowe, i tak dalej, czyli do prawdy będącej celem, dąży jedynie człowiek. Dość ów cel określić – umysł ludzki, ludzki rozum oraz rozsądek przynależny człowiekowi sugerują w tym miejscu skorzystanie z przynależnego instrumentarium kulturowego oraz w oparciu o wiarę – a następnie ruszyć w drogę, krocząc śladami Poprzedników, czy tam na ich ramiona gramoląc się, niech nas niosą, skoro i tak nas niosą, i już. I gotowe. Żadna filozofia, prędzej realizacja pragnienia przyrodzonego każdej istocie ludzkiej. Cała reszta w Bogu i modlitwach o Jego łaskę, wszak jedna z prawd naszej wiary głosi, że łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna.

Albo tak podsumujmy: komu w loterii istnienia trafił się pełny los, temu pisany koniec. Nie umiera tylko nieistniejące. Rzecz w tym, aby – gdy chwila owa nadejdzie – aby śmierci w oczy spojrzał wtedy człowiek, nie naga małpa. I nie bestia. Oto, w czym zawarte i ludzka przyzwoitość, i sztuka ludzkiego istnienia na najlepszym z możliwych światów, na ziemskim padole cierpień, udręczenia i łez.

Niechże w kolejnych dniach, miesiącach i latach, dobro spełnia się również innym ludziom dobrej woli, każdemu wedle wiary jego. Spójrzmy przez wątłą szybę naszej, katolickiej: wieczory dzień po dniu malują niebo szarzejącą bielą. Obłoki cięgiem gromadzą się, a przestrzeń wciąż ciemnieje. Wichry stale potężnieją, zaś dobiegające z przyszłości pomruki zawżdy wieszczą nawałnicę. Mewy krzyczą wniebogłosy, a wrony wniebogłosy kraczą, niczym chór stu córek Priama. Oto ludzka codzienność w cywilizacji człowieka białego, niezależnie od koloru jego skóry. Jakże inaczej zatem miałoby, jakże mogłoby być inaczej? Niech więc tak pozostanie, dopóki nie zważając na okoliczności biegnę i oddycham. Wciąż. Jeszcze. Oddycham. Biegnąc.

***

Innymi słowy: “Niech Ignacy idzie sobie na miasto” (to Tadeusz Dołęga-Mostowicz plus Roman Wilhelmi), a ja dziękuję Tobie, Igorze, i dziękuję Wam wszystkim, dziękuję z całego serca, pozdrawiając najserdeczniej jak potrafię. I oby dobry Bóg nam dopomógł. Oby dobry Bóg zechciał nam wybaczyć. Oby dobry Bóg prowadził nas dalej”.
Koniec specyfikacji.
Krzysztof Ligęza