Jeśli przejdzie ustawa zgłoszona przez posłankę federalnej NDP w sprawie „zakazu kłamstwa o szkołach z internatami”, niedługo wszyscy będziemy musieli przyklepywać oficjalną wersję, niczym ideologiczną mantrę. Dlatego zanim zejdziemy do podziemia i drugiego obiegu, kilka uwag na ten temat.

Tragedią naszych czasów jest postępujące ogłupienie, elit nie wyłączając; brak im podstawowych wiadomości o historii świata,  własnego państwa i narodu. Kanada, w imię wielokulturowego „zjednoczenia” i tworzenia nowej tożsamości, jakiś czas temu zrezygnowała z nauczania historii w szkołach. Widocznym znakiem tej koncepcji jest nowy projekt  graficzny kanadyjskiego paszportu, w którym w przeciwieństwie do dawnego nie ma żadnych odniesień do wydarzeń historycznych budujących państwo kanadyjskie, jak choćby Vimy Ridge, są za to ptaszki i boberki. Słowem, nie historia ma nas jednoczyć, lecz przyroda  i geografia; „jesteśmy wszak pierwszym państwem postnarodowym”, jak to stwierdził Justin Trudeau w jednym z  wywiadów.

Ludzie, którym w szkole obowiązkowo podaje się – jak mi to objaśnił nauczyciel p. Krzysztof Sojka-Wilmański – jedynie półroczny kurs historii w 10. klasie, zaczynający się od pierwszej wojny światowej, to super materiał do ideologizowania, każda historyczna głupota wejdzie w nich jak w masło. Przede wszystkim zaś nie są w stanie wyrobić sobie własnego zdania i myśleć samodzielnie, właśnie o sprawach takich, jak program asymilacji ludności rdzennej prowadzony w Kanadzie od lat 30. XIX wieku do 1996 roku.
Nie są w stanie zrozumieć, że całe przedsięwzięcie wzięło się nie z nienawiści i chęci wybicia Indian, lecz z programu ich ucywilizowania i przerobienia na pożytecznych mieszkańców kolonii.W owych czasach uważano powszechnie, że zachodnioeuropejska cywilizacja jest lepsza, dostarcza wyższy standard życia, higieny, wyżywienia, organizacji społecznej i wojny. W zetknięciu z Europejczykami Indianie przegrali, co biali uważali za oczywisty dowód wyższości własnej kultury. Szkoły z internatami, miały więc indiańskie dzieci, ucywilizować i dać im lepszą przyszłość, niż to co miały w rezerwatach. Cywilizacja kontra dzicy ludzie – taka była wówczas powszechnie przyjmowana dychotomia. Możemy to dzisiaj oceniać, jak chcemy, ale taki był wówczas tok myślenia.
Zresztą zabiegi „cywilizowania” nie były przez dominujących wówczas Europejczyków prowadzone tylko w Ameryce, lecz na całym świecie, często zresztą  bez oporu tubylczej ludności, która  z podziwem patrzyła i kopiowała wiele złych i dobrych cech zachodnioeuropejskiej cywilizacji, stąd też i charakterystyczne zjawisko kompradorów.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Podobnie było w samej Europie, gdzie też niektórzy – patrz Niemcy – czuli „misję cywilizacyjną”. „Modernizacyjne” przedsięwzięcia prowadzone były w Rosji  XVII wieku, gdzie car Piotr I nakazał noszenie europejskich ubiorów i zgolenie bród, ale nawet w kanadyjskim Quebecu, gdzie w latach 60. za sprawą „Cichej rewolucji” zmodernizowano społeczeństwo, również pod względem obyczajowym, odrywając je od tradycyjnego katolicyzmu i jego wartości.

Podobne założenia istnieją dzisiaj wśród lewackiej elity Kanady, która przecież narzuca w szkołach postępową ideologię DEI, odrywając dzieci od tradycji rodziców, uznanej za zachowawczą i wsteczną.
W XIX wieku myślano podobnie – dominium kanadyjskie chciało odizolować młode pokolenie rdzennej ludności  od wpływu rodziców i tradycyjnego środowiska, by uczynić z nich produktywnych mieszkańców kolonii i dać szansę cywilizowanego życia.
Podobna sytuacja miała miejsce w Europie, gdzie często dobroczyńcy z klas wyższych wyrywali z rodzinnego środowiska zdolne chłopskie dzieci, posyłali je po nauki do miasta, przez co traciły one kontakt z rodziną i odrywały się od tradycyjnych wiejskich zwyczajów, wierzeń a nawet języka. Znamy to z historii naszych ziem polskich.
Program szkół z internatami prowadzony był i finansowany przez kanadyjskie państwo, a kościoły, w tym katolicki były „podwykonawcami”, jako  że to one  prowadziły wówczas nauczanie.

Wszyscy wykształceni Indianie; adwokaci, lekarze, nauczyciele, politycy przeszli przez te szkoły. Innych nie było.
Tak, spowodowało to oderwanie ich od tradycyjnego języka, wierzeń, od miłości rodzin, a w wielu wypadkach naraziło na nękanie i molestowanie, jakie zawsze towarzyszą sytuacji, wszechwładzy dorosłych nad dziećmi. Sierocińce i szkoły z internatami na całym świecie, dostarczają wiele tych pożałowania godnych przypadków. I od tego jest policja by ścigać sprawców.
Tak więc szkoły z internatami mają skomplikowaną, zróżnicowaną i długą historię – dłuższą niż historia samej Konfederacji. Sprowadzanie jej do jednej politycznie poprawnej wersji, która odbiega od prawdy, nie ma nic wspólnego z pojednaniem i jest elementem budowy nowej globalistycznej tożsamości kanadyjskiego społeczeństwa. Nasi kierownicy uznają, że tożsamość grupowa budowana jest na mitach, dlatego usiłują skonstruować nową mitologię na potrzeby Nowego Wspaniałego Świata.

Andrzej Kumor