Wałkowany jest wniosek o postawienie prezesa NBP, Adama Glapińskiego, przed Trybunałem Stanu. Z dyskusji on-line wynika, że prezesa trzeba definitywnie oskarżyć i zamknąć! Jedyny problem to za co? No i tu trwa polemika. Pan Balcerowicz sugeruje, że najlepiej za drukowanie pieniędzy na pokrycie deficytu. Dzielnie wspiera tą opinię była prezeska Hanna Gronkiewicz-Waltz. Nie mam dowodów, na to, że może inni prezesi mogli robić podobne rzeczy jak obecny, ale jednak drapię się w głowę!

***

Prezes Glapiński ponoć łamał Konstytucję, więc postanawiam choć trochę odświeżyć moją wiedzę o dokumencie podstawowym.
Już artykuł 3-ci skłania do refleksji, bo stanowi, że „Polska jest państwem jednolitym”. Google wyjaśnia, że to oznacza, że ustrój naszego kraju charakteryzuje się integralnością terytorium, identycznością statusu prawnego jednostek terytorialnych, a także spójnością w zakresie organizacji władzy publicznej.
Art. 7 definiuje, że „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Szukam wyjaśnień i są; podstawą prawną decyzji administracyjnej nie mogą być np. preambuły aktów normatywnych, uchwały Rady Ministrów czy zarządzenia Prezesa Rady Ministrów. Bingo! Czyżby Sejm wiedział lepiej?

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Nasze walki z Miastem Katowice bazują na podobnym (takie przynajmniej mam wrażenie, na podstawie dostępnych informacji) nierespektowaniu prawa. Miasto wydało pozwolenie na budowę budynku w oparciu o jakieś maile, dyskusje, czy tym podobne, które nie mają żadnej mocy ustawowej. W ten sposób w miejscu, gdzie powinien powstać dom sześciopiętrowy, inwestorowi pozwolono na pięter szesnaście. Sejm tej kadencji zdaje się robić podobnie.

Artykuł 9-ty mówi o przestrzeganiu wiążącego prawa międzynarodowego. I tu pytanie, czy i jak odnosi się to do prawa unijnego?
Konwencja wiedeńska stanowi, że „Państwo nie może powoływać się na swój wewnętrzny porządek prawny w celu uchylenia się od zawartych zobowiązań”.
Art. 91 mówi, że ratyfikowana umowa międzynarodowa, po jej ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej, stanowi część krajowego porządku prawnego.
Widać, że istniejąca Konstytucja dość mocno nagina się w kierunku ułatwiania uznania praw zewnętrznych.
Pochodzi z 1997, a Polska przystąpiła do Unii w 2004.
Tak czy inaczej, TSUE oficjalnie podkreśla, że prawo UE ma absolutne pierwszeństwo przed prawem krajowym państw członkowskich, Ciekawe jak to działa w Niemczech czy Francji?

***

3 sierpnia, ława przysięgłych w Coutts zagłosowała w sprawie Carberta i Olienick’a.
Nie uznała ich winnych odnośnie najcięższego oskarżenia; podburzania do zabójstwa. Inne oskarżenia pozostały w mocy. Okazało się, że 900 dni we więzieniu z nawiązką pokrywa najwyższy wymiar kary za wyrok.
Należy dodać, że wcześniejszy wniosek o zwolnienie za kaucją był odrzucony na podstawie oskarżeń, które ostatecznie uznano za nieprawdziwe.

***

Przyszedł list Tauronu radośnie donoszący, że są certyfikowani przez TÜV SÜD. Znam TÜV SÜD i wiem, że ich siedzibą jest Bawaria. Drugi człon nazwy firmy oznacza „południe”, bo o południowe Niemcy chodzi. TÜV SÜD obsługuje gorliwie także inne kraje Europy.
Czy ten kraj nie może sobie poradzić bez niemieckich certyfikatów?
Przeglądam website TÜV SÜD Polska. Siedziba główna jest w Warszawie, ale pozostałe biura są w Bydgoszczy, Chorzowie, Częstochowie, Opolu, Poznaniu i Świdnicy. Widać, że rozmieszczenie na mapie grawituje w stronę terenów wielkiej Rzeszy?
Ale co na to taki np. Urząd Dozoru Technicznego? Być może istnieją i działają również inne podmioty o podobnym profilu; zatwierdzania do eksploatacji urządzeń i instalacji, albo wydawania certyfikatów niezbędnych do sprzedaży materiałów, przedmiotów czy usług?
A co, jeśli TÜV SÜD nie wyda certyfikatu?
Ciekawe, że firma pokrewna TÜV Rheinland działa w Ameryce Północnej, a jej certyfikaty są również uznawane w Kanadzie.
Tyle, że tu można pewno mówić o współpracy, natomiast w kontekście Europy, czy tym bardziej Polski, można myśleć o dominacji.
Firma liczy 8500 pracowników i stale się rozwija.

***

Znowu jedziemy do Wisły. Od razu wyruszamy na trasę w kierunku Stecówki. Niby bywaliśmy sporo w Beskidzie, (dwa razy byłem na Baraniej Górze, kiedy to było…?), ale szlakami w tej okolicy nigdy przedtem nie chodziliśmy. Idziemy wzdłuż Czarnej Wisełki. Taksówkarz, który nas wiózł dzisiaj do Zameczku wspomniał o mostku, do którego trzeba dojść, aby trafić na drogę na Stecówkę. W końcu jest mostek, a za mostkiem „strooomo” pod górę. Dochodzimy do kolejnego rozwidlenia dróg. Pojawia się czerwony szlak. W lewo idzie się na Przysłop a stamtąd na Baranią, w prawo trafiamy na kiosk z piwem, frytkami i lodami. Opodal kościół na Stecówce i schronisko, które chyba mogłoby być czynne, ale nie jest. Właściciel kiosku twierdzi – że go otworzył, bo było takie zapotrzebowanie. Może tęgie głowy biznesu mogłyby się czegoś nauczyć od górala ze Stecówki? Pani Basia jest tak przejęta tą biznesową przenikliwością kioskarza, że zjada dwie porcje włoskich lodów i nawet nie bierze reszty. No bo gdzie jak gdzie, ale kto by się spodziewał włoskich lodów w połowie drogi na Baranią? I do tego dwa razy więcej niż u McDonalda. O innych lodziarniach nawet nie warto wspomnieć. Siedem pięćdziesiąt za mizerną gałkę w waflu. A nasz baca musi to jeszcze wtaszczyć na górę i pomimo dodatku wysokościowego mu się opłaca.
Stoimy przed kapliczką obok kościoła. Podchodzi do nas góral, który jeszcze przed chwilą pił piwo z właścicielem kiosku. W ręce półtoralitrowa butelka po wodzie mineralnej napełniona tym samym płynem; to na potem. Rozgląda się na boki, bo jak wyjaśnia, żona właśnie kosi trawę a on wymknął się z domu na to piwo… Chętnie jednak opowiada, że kapliczkę okoliczni mieszkańcy zbudowali z kamieni pozostałych po pożarze w 2013. Ponoć winna była instalacja elektryczna na wieży. Teraz, przy kościele widać pełny system przeciwpożarowy. Nasz góral był tu w czasie pożaru. Udało się wynieść ornaty i naczynia liturgiczne razem z Przenajświętszym Sakramentem. Proboszcz, ks. Grzegorz Kotarba i parafianie szybko odbudowali kościół pw. Matki Bożej Fatimskiej. Jeszcze piękniejszy od starego. Począwszy od kropielnicy w przedsionku a skończywszy na ołtarzu, Drodze Krzyżowej czy nawet gargulcach na rynnach wzdłuż dachu, wszystko to dzieła sztuki, za którymi stoją lokalni artyści. Następnego dnia rozmawiamy z Panem Andrzejem, który lata pracuje w Zameczku. Na przeciwległym zboczu ma 7 ha lasu. Kilka drzew poszło w tamtym czasie na kościółek. Wielu gospodarzy posiadających kawałek lasu wspomogło odbudowę drewnem z własnych lasów.
Idziemy czerwonym szlakiem w kierunku Kubalonki, przez Szarculę. Jest pięknie. Co prawda brak poziomek, za to jest pełno jeżyn i przystajemy co chwilę. Widać, owoce na krzakach nikogo nie interesują, choć spotykamy sporo turystów. Szlak czerwony jest najdłuższym szlakiem górskim w Polsce. 519 km, od Ustronia po Wołosate w Bieszczadach.
Na parkingu pod Szarculą decyzja – albo schodzimy do Zameczku znaną nam już drogą, ale bez obiadu, albo odbijamy 1 km na Kubalonkę z nadzieją, że coś tam będzie jeszcze otwarte? I jest, bar „Beczka”; krupniok z kapustą i piwo Brackie, lane, dla mnie i kurczakowy kotlet z frytkami dla Pani Basi. Potem jest z górki. Pod Zameczkiem nasz licznik pokaże 17 kilometrów.
Następny dzień wychodzi mniej ambitnie, ale w czwartek próbujemy wyjść czerwonym szlakiem w kierunku Stożka. Jednak zawrócimy z trasy. Przy powrocie do Zameczku niecałe jedenaście kilometrów. Mamy dwie bułeczki z serem jako lunch a ja Warkę w lodówce. Kąpiel i obiad w Zameczku o 17-tej. Dzisiaj jest żurek i rolada.
Niebo zanosi się szarością. Gdzieś od drugiej strony jeziora Czerniańskiego pędzą chmury ułożone w charakterystyczne leje, jakby mini-tornada, a doliną od strony Wisły sunie ściana deszczu. Stoimy na tarasie, wszyscy robią zdjęcia, ale w chwilę później trzeba schować się do środka. Piętnaście minut temu planowaliśmy poobiedni spacer. Zameczek to warownia z murami na pół metra, ale jednak góry pokazały nam mały pazur.

***

Powoli wychodzą na powierzchnię szczegóły fascynacji premiera polskimi lasami. Przecież od czasów pamiętnego expose grudniowego, w którym mówił długo właśnie o lasach, pozornie nic się nie działo. Teraz jednak okazuje się, że już od stycznia odwoływani byli po kolei dyrektorzy, od góry począwszy. Widać nie wiedzieli co robić. Wszyscy! Jest też już zarys koncepcji. Należy lasy wyłuskać z gestii Lasów Państwowych i oddać np. Ministerstwu Klimatu i Środowiska. Trwa audyt.
Już za PiS-u, sposób zarządzania lasami był kością niezgody. Dyrektywy unijne domagają się wyłączenia połaci najstarszych leśnych zasobów z planowej gospodarki. Pewno pani Urszuli marzy się knieja, szczególnie, że eksperyment będzie nie w Niemczech, ale w Polsce. Może się, co prawda, nie udać i wtedy trzeba będzie to wszystko wyciąć i sprzedać za grosze. No i trudno. Poprzedni minister nie zgadzał się na tak bezmyślną gospodarkę argumentując, że w sytuacji masowych ataków robactwa nie można drzewostanu zostawić samemu sobie i chore drzewa trzeba usuwać, aby zaraza się nie rozprzestrzeniała.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska, będzie zapewne miało na to świeży i wolny od wszelkich uprzedzeń pogląd, a pan Premier odfajkuje kolejne zobowiązanie. Może nie z naszej listy, ale zawsze.
Metoda jest ta sama, należy wymienić poprzednie ekipy, co do których lojalności nie można być pewnym, albo które, z jakiegoś powodu, stoją kontrą do pomysłów unijnych czy partyjnych.
Lasy Państwowe przeszkadzają w planowej dewastacji jednych z najwspanialszych zasobów leśnych w Europie.
Pan Glapiński nie chce pozwolić na zrujnowanie własnych obywateli przy pomocy Euro.
No i te wszystkie zaczęte inwestycje. Przekop Mierzei Wiślanej na pewno przeszkadza sąsiadom z prawej strony. Potem Odra, którą nasz kochany Premier będzie naturyzował.  Cztery i pół miliarda zł z dotacji ma pójść na zlikwidowanie umocnień brzegowych i przeciwpowodziowych. Powstaną mokradła i bagna. To jest to co Niemcy lubią u nas najbardziej.
Już później, po tragicznej powodzi na Dolnym Śląsku okaże się, że zalanie tamtych terenów uchroniło przed powodzią Brandenburgię. Może to jakiś kawałek puzzla?

Widać też od razu, że ten rząd to kwiat profesjonalizmu i talentów, bo jakoś wystarcza wybitnych indywidualności na wszelkie podmiany, które przechodzą przez Polskę jak dreszcz przez ciało kundla, który właśnie wyszedł z wody.

***

Piątek, trzeba wracać, ale na koniec ostatni spacer wzdłuż Czarnej Wisełki. Po wczorajszym deszczu jest w niej trochę więcej wody. Znowu włazimy w okoliczne rowy i pasiemy się na jeżynach. Pani Basia ma dzisiaj wyostrzony wzrok i nawet znajduje kilka poziomek.

***

Otrzymałem maila „Ordo Juris” obwieszczającego tryumf petycji i wycofanie się miasta stołecznego z głośnego zarządzenia, zakazującego eksponowania symboli religijnych. Zwycięstwo pozwala urzędnikom nawet na „symbole religijne” na biurkach,
Czy to tryumf, aby? Posłałem maila z wątpliwościami na adres zwrotny. (Niektóre instytucje – „Ordo Juris” to jedna z nich – podają prawdziwy adres zwrotny). Czy ta afera z krzyżami to głupota, czy starannie przemyślana akcja. No przecież, żeby tak strzelić sobie w stopę przed wyborami prezydenckimi?
A może odwrotnie, gdyż teraz pewna część elektoratu zapamięta ludzką twarz tego kandydata i może nawet postawi krzyżyk przy nazwisku, jak przyjdzie czas decyzji?
A może ktoś Prezydenta Warszawy zdołał wyprowadzić w pole?
No, ale to jedynie teorie, a oprócz ślepej głupoty są także sytuacje, gdy musi się coś zrobić, nawet jeśli się tego nie chce – Prezydent Wałęsa to wie!

Leszek Dacko