Zastanawiało mnie zawsze, dlaczego obchodzimy okrągłe rocznice. Trzymam w ręku gruby tom „Mazurków” F. Chopina wydanych w 100 – letnią rocznicę śmierci kompozytora. Nasz chór Oakham House przy Uniwersytecie Ryersona (teraz Toronto Metropolitan University) obchodził kilka lat temu 30 – lecie istnienia. Istniał dalej, ale numer jubileuszowy – pozycję książkową należało wydać w 30-tym roku istnienia. W tym miesiącu Maestro A. Rozbicki celebruje 30-tą rocznicę powstania Celebrity Orchestra. „Wychyliła się” tylko Małgorzata Maye – obchodzi swój 35-letni jubileusz pracy artystycznej, naukowej oraz społecznej.
O moich własnych okrągłych urodzinach pamięta zawsze najbliższa rodzina. Osobiście wolałabym, żeby mi nie przypominali, ile mam lat.
Trzymam w ręku „Między brzegami” – tom poezji, prozy i syberyjskich wspomnień śp. Danuty Ireny Bieńkowskiej, mojego profesora literatury polskiej na Uniwersytecie Torontońskim, gdzie robiłam doktorat z literatury polskiej i rosyjskiej.
Patrzę na datę Jej śmierci – równo 50 lat temu. Pożegnałyśmy się w lipcu 1974 roku. Okrągła rocznica. Przypuszczam, że jestem już jedną z niewielu już osób, które pamiętają Danutę – założycielkę Katedry Języka i Literatury Polskiej na Uniwersytecie Torontońskim. Na uroczystości żałobnej po śmierci śp. Hanny Markowicz ogłoszono wszem i wobec, że to Hanna założyła katedrę polonistyki. Hanię, która była kolejną asystentką Danuty Bieńkowskiej, ja sama uczyłam.
Danutę poznałam w roku 1967 na Uniwersytecie McMaster, gdzie pisałam pracę magisterską o Michale Bułhakowie. Spytała, czy chciałabym zostać jej asystentką, bo szykowałam się do robienia doktoratu na Uniwersytecie Torontońskim.
I tak się zaczęło. Pracowało nam się razem dobrze, bo Danuta miała duże poczucie humoru, a ja też lubiłam się powygłupiać. Kiedy rozpoczęłam referat o S. Mrożku od słów: „Once upon a time”, Danuta była zaskoczona, ale zaraz po paru chwilach zrozumiała, dlaczego dałam taki „bajkowy” wstęp. Mówiłam o absurdzie i wynikającym z niego humorze Mrożka, o materializacji metafory „zrobić z kogoś balona”.
Danuta nie dawała nam nudnych wykładów – zamiast tego, wręczyła nam na seminarium doktoranckim listę najwybitniejszych polskich pisarzy i krytyków od początku XX wieku. Dwukrotnie wydelegowała mnie, żebym ją zastąpiła na konferencji – pojechałam do Montrealu z „Fantazym” i na uniwersytet Vermont z referatem o Sławomirze Mrożku.
A prywatnie, namówiła nas z mężem na wyjazd do Portugalii na miesiąc miodowy, „bo tam tak pięknie, ciekawie i tanio”. W Polsce spotkała się z moim Ojcem na kawie. Przywiozła mi słomianego aniołka na choinkę, którego skrzętnie przechowuję i umieszczam na szczycie każdej kolejnej choinki.
Ale najdziwniejsze było nasze ostatnie spotkanie u Danuty w nowo nabytym mieszkaniu, z którego była dumna. Dostała „promocję” na wydziale; była już „Associate Professor”, czyli o stopień niżej od pełnej profesury. Miała 47 lat, nowe, piękne korony na zębach, które były przedtem wyszczerbione. Wyglądała bardzo młodo i ładnie. Powiedziała do mnie coś zaskakującego: „Czuję, jakbym stała na progu czegoś nowego”. I powiedziała mi, że na dniach leci do Skandynawii z koleżanką z wydziału, bo dostała stypendium Canada Council. Ale najważniejsza była wiadomość, że ma wnuka – kilkumiesięcznego chłopca, którego akurat przyniosła do Danuty partnerka Jej syna.
Ja byłam wtedy w ciąży, co z kolei zaniepokoiło Danutę: „Co będzie z doktoratem?” Powiedziałam, że odłożyłam go do szuflady, zresztą: „Co mi po doktoracie? Powiesić na ścianie?”. Wróciłam po rocznym uczeniu na Uniwersytecie Alberty i teraz czekam rozwiązania za miesiąc.
Nie jestem osobą przesądną, ale nasze pożegnanie na progu windy było prorocze: jeszcze się żegnałyśmy, kiedy nagle winda poleciała w dół (nikt nie naciskał na guzik i nikt nie czekał na dole). Poczułam nagle lęk – dlaczego tak nas nagle rozdzielono? I miałam złe przeczucie, które w sobie zagłuszyłam. Pomyślałam, że wracać nie wypada, już się pożegnałyśmy. Zresztą Danuta ma gości – wnuka i jego matkę. Nie będę przeszkadzać.
W kilka dni po rozstaniu z Danutą rodzę córkę „na rybach” w mieście Kingston, dokładnie o miesiąc za wcześnie i zatrzymują mnie w szpitalu przez 11 dni. Kiedy wracam do Toronto, Hanka Markowicz zawiadamia mnie przez telefon, że Danuta nie żyje – zginęła w bardzo dziwnym wypadku w Bergen w Norwegii w kolejce linowej, która się urwała, spadła i uderzyła o pylon. Jest już po pogrzebie – kremacja – prochy przewiezione do Polski, bo tak sobie Danuta życzyła.
Tragiczne, krótkie życie: wywieziona jako 13 letnia dziewczynka z matką i bratem do Republiki Komi, a później do Uzbekistanu w pamiętnym roku 1940, wraca przez Iran, Indie, Bliski Wschód z Armią Andersa. Rodzina osiada w Londynie, gdzie Danuta studiuje języki słowiańskie na Uniwersytecie Londyńskim; na tym samym wydziale, u tego samego profesora studiowałam tam w latach 1965 – 1966 literaturę polską. Małżeństwo, dwoje dzieci, emigracja do Kanady. Praca na Uniwersytecie Torontońskim, doktorat na Londyńskim, rozpad małżeństwa, konferencje, publikacje, dużo wierszy – bardzo osobistych i bardzo smutnych. Ciągłe poczucie śmierci.
Chopin napisał epilog do swojego „Marsza żałobnego”. Zapytany, co ta muzyka oznacza, odpowiedział: „To są plotki po moim pogrzebie”. A Danuta napisała swój nekrolog przekorny:
Nekrolog Danuty Bieńkowskiej
Przez nikogo nie lubiana, ale nie dająca łatwo się zrazić, uparta jak osioł, ale nie w oślich sprawach, oddana w sposób osobisty sprawom nie osobistym, kochanka wielu mężczyzn, którzy jej nie kochali – odeszła przez nikogo nie żegnana z żalem. Lubiły ją psy i koty. Pozostały po niej dzieci, wiersze i kaktusy.
Toronto 1971
Barbara Sharratt