Od dobrych kilku lat frapuje mnie pytanie, czy demokracja w świecie, szczególnie w świecie mi znanym, czyli kultury zachodniej (Europy i Ameryki Północnej) jeszcze istnieje?
Bo to, że nie istnieje gdzie indziej to już wiadomo. Nie istnieje i istnieć nie będzie w takich potęgach jak Chiny, czy Indie, ale nie będzie istnieć także w krajach, w których zhierarchizowana władza jest normą, której nikt (poza może Amerykanami) zmienić nie zamierza i nie chce. To że systemów demokratycznych nie da się wprowadzić w Iranie, Syrii, Demokratycznej Republice Konga, i wielu, wielu innych państwach, które po prostu tego nie chcą. I nie dają sobie narzucić tego co – naszym zdaniem – jest dla nich najlepsze. Proste prawdy często mają trudną drogę do przebicia, ale to uszczęśliwiania na naszą modłę, w końcu stało się w oczywistym nieporozumieniem. Przykład z ostatnich lat? Afghanistan.
Niedawno przecież zapowiadane czasy końca historii Francisa Fukuyamy, jak i próby zaszczepienia demokratycznych wartości w Azji (nawet tej bliskiej), Ameryce Południowej, czy Afryce spełzły na panewce. To się nie zdarzy. Więc zostają nam formy polityczne ze znanego świata: Europy, Ameryki Północnej, Australii i Nowej Zelandii. A jeśli tak, to jak ta demokracja w tym świecie wygląda w zmienionej formie? Chodzi mi głównie o podstawowe pytania obywatelskie takie jak: czy można wygrać w wyborach, które są widownią walki sił medialnych i kasy (olbrzymiej, sięgającej miliarda dolarów jak w ostatnich wyborach prezydenckich w US) ładowanej bez opamiętania w popieranego ‘swojego’ kandydata? A wszystko to po to, aby przekonać głosujących, żeby na tego (a nie innego głosowali). Czy można wygrać wybory opierając się na wrzaskliwych mniejszościach często powoływanych właśnie do rozbicia zastanego ładu? Ładu, który służy jako podstawy demokracji. To tak jak z Angelą Davis. Oficjalnie marksistką, feministką, activistką. Nad swoim doktoratem pracowała w Berlinie Wschodnim – tak tym komunistycznym. Podczas wizyty w Pradze, opozycjoniści antykomunistyczni zwrócili się do niej o pomoc o uwalnianiu represjonowanych antykomunistycznych więźniów politycznych. I wiecie co zrobiła? Powiedziała, że niech siedzą, bo na to zasłużyli. Zapewne zgodnie marksistowską zasadą, że rewolucja komunistyczna wymaga ofiar. A potem jej to wcale (i do dzisiaj) nie przeszkadzało zostać profesorem w Stanach, z oczywiście bardzo wysoką pensją. Czyli osoba zwalczająca (nie krytykująca, ale aktywnie poprzez akty terrorystycznie) system, jest przez ten system w końcu nagradzana. A jej to przesunięcie wajchy wcale nie przeszkadza, zgodnie z inną marksistowską zasadą, że cel uświęca środki. A tym razem pozycja i prestiż (ano i pensja) profesora akademickiego.
Do wygrania wyborów w systemach demokratycznych potrzeba głosów. A te głosy czasem można kupić, czasem są one wynikiem błędów poprzedniej ekipy, albo zmęczenia elektoratu oglądania tej samej twarzy. Wiecie o kim mówię? I w Kanadzie, i w Polsce – po prostu przełączam kanał, jeśli pewne twarze znów się pojawiają i stękają, i deklamują, i kiwają główką, i rogi im z głowy wyrastają. Zapewne rozpoznajecie których polityków mam na myśli?
Ale. Zdarza się tak, że wybory demokratyczne, zmieniają paradygmat i następuje zmiana podstaw – takie przesunięcie wajchy, jakbyśmy powiedzieli w moich młodych latach. I tak właśnie sądzę, że jest w przypadku wyboru Donalda Trumpa na prezydenta Stanów. Już drżą wrzaskliwe grupki osiłków i kóz, bo nie dostaną pieniędzy. Już zmieniła się narracja oficjalnych mediów, które przed wyborami grzmiały przeciwko Trumpowi, a pochwałom dla p. Harris nie było końca. Obecnie nastąpiła radykalna zmiana, bo zaczął wiać innych wiatr. Czy to halny, czy chinook? Jeszcze nie wiadomo.
Dziwnym trafem na moim wirtualnym profilu zaczęło się pojawiać wiele pro katolickich wiadomości. Dowiedziałam się np (przysłano mi, choć tego nie szukałam) że laureat Nobla w literaturze z zeszłego roku (2023) Norweg Jon Fosse jest konwertytą na katolicyzm. Czytałam jego książki, bardzo mi się podobały, ale nawet nie wiedziałam, że jest katolikiem. A tu proszę, algorytm googla zdecydował mnie o tym powiadomić. Tylko, ktoś przecież ten algorytm zaprogramował, nie? Dlaczego akurat teraz? Trump katolikiem nie jest, ale Joe Biden jest (2-gi prezydent katolik po brutalnie zamordowanym Johnie Kennedy). Już wróble inaczej ćwierkają. Trump napisał modlitwę dziękczynną do Boga za uratowanie życia w nieudanym zamachu na jego życie w Butler Pensylwania. No to teraz jeśli prezydent USA się modli, to i mnie otwarcie wolno. Bo wybór Trumpa oznacza rozlanie się fali. Woda przebrała, grobla się przerwała. Na podstawie tego sądzę, że takie i podobne zmiany (na całe szczęście wykluczające wrzaskliwe grupki, nielicznych neomarksistów i innych lewaków z gry), są tuż tuż za rogiem. I będzie to dotyczyć nie tylko Stanów, ale i Kanady, i Polski, i innych krajów. Już to mamy we Włoszech, częściowo we Francji, Niemcy się chwieją. Do tego dochodzi cykliczna Anglia, gdzie po okresie władzy partii Pracy (obecny premier Keir Starmer) następuje zmiana. Zresztą to i tak nic nie znaczy, bo poprzedni premier UK Rishi Sunak, choć był konserwatystą, to rządził jak nie przymierzając kolega Tuska. Tak mi się zresztą od dawna wydaje, że oni wszyscy pobierają nauki w tym samym college: i Justin Trudeau, i Emmanuel Macron, i Donald Tusk. Wszystkie poszlaki wskazują, że jest to Światowe Forum Ekonomiczne, rządzone przez mędrca wiekowego Klausa Schwaba.
A tu wybór Donalda Trumpa pokrzyżowal im szyki. To tak jak z modą, zaczyna się w jednym miejscu, a potem rozprzestrzenia. Albo jak z prądami filozoficznymi. Pomyślcie ile zmian zaszło, bo jeden facet, Luter mu było, nie zgadzał się z doktryną wolności oferowanej przez hierarchiczny kościół, i wywiesił odnośnie tego sprzeciwu tezy na drzwiach kościołów Wirtembergii. Dodatkowo przetłumaczył biblię na język niemiecki, której tłumaczenie stało się bestsellerem. Bestsellerem, bo niemiecka Biblia była masowo drukowana (i czytana) przy użyciu druku wynalezionego przez Guttenberga. I tak się te idee i wynalazki najpierw wzmocniły, a potem rozlewały po świecie. To państwo krzyżackie z państwa katolickiego przeszło na protestantyzm, i tym samym skończyły się nasze zmagania z krzyżakami. Co prawda zaczęły z Prusami, ale to już inna opowieść. Niewątpliwie w ciekawych czasach nie tylko nam przyszło żyć.
Nie, nie jestem w moich poglądach obiektywna, i być obiektywna nie chcę. Ale zależy mi na tym, aby demokracja jaką znamy, nawet ze wszystkimi swoimi ułomnościami, nie została ponownie zmieniona na rządy jakiejś kliki neo komunistycznej, która tworząc niby to nowego człowieka, będzie się głównie sama chciała nachapać, a kosztami obciążyć głupi (i źle wykształcony) lud. Przerobiłam to w PRL na własnym grzbiecie. I nikomu tego nie życzę.
Alicja Farmus,
24 listopada, 2024